28 lat to za wcześnie na to by ciało było ciężarem. „100 dni z Pilatesem i dostałam swoje życie z powrotem”

glamour.pl 17 godzin temu
Zdjęcie: fot. Bellocqimages/Bauer-Griffin/ Images


Czy 100 dni to dużo? Fakt, może się tak wydawać. Ale w kontekście całego życia — to tyle, co nic. Brak energii, zero motywacji i poczucie, iż utknęłam. To był stan, który narastał powoli — jak szarówka jesienno-zimowych dni, które zlewały się w jeden długi.

Tak mijały godziny, dni, tygodnie. Jedyną „zmienną” było to, iż raz sięgałam po czekoladę, innym razem po coś słonego. W tym okresie nie czułam się dobrze w swoim ciele. Nie pamiętam już, kiedy ostatni raz naprawdę je lubiłam.

Kiedy to się adekwatnie zaczęło?


Nie było jednego punktu zwrotnego. Żadnego dramatycznego momentu, w którym powiedziałam sobie: „Stop, tak dalej nie może być”. Z początku była to wygoda, potem mnóstwo wymówek - „należy mi się”, „jest za zimno”, „i tak nie lubię sportu”. Z czasem przyszło lenistwo, a na końcu rutyna, która wciągnęła mnie całkowicie. W pewnym momencie zaczęłam czuć, iż moje ciało nie jest już sprzymierzeńcem, ale ciężarem. I to nie tylko fizycznym, ale też psychicznym. Kark i barki miałam ciągle napięte, a ból kręgosłupa sprawiał, iż z trudem wstawałam z łóżka. Mój organizm przypominał mi, iż nie został stworzony do siedzenia przez dziesięć godzin dziennie — ale ja nie chciałam go słuchać. Miałam przecież dopiero 28 lat. To zdecydowanie za wcześnie, by czuć się jak kobieta z bagażem — zmęczona i bez sił.

Najtrudniejsze było coś innego

Funkcjonowałam w stanie „pomiędzy” - nie byłam ani chora, ani zdrowa. Nie byłam szczęśliwa, ale też nie miałam depresji. Po prostu… utknęłam. Jakby moje życie toczyło się obok mnie, a ja nie miałam w nim udziału. Zamiast być główną bohaterką własnej historii, czułam się jak postać drugoplanowa, której nikt nie zauważa.

Teoretycznie wiedziałam, co trzeba robić: ruszać się, uprawiać sport, choćby wyjść na spacer. Ale za każdym razem wygrywały wymówki: „za zimno”, „za ciemno”, „nie dzisiaj”, „nie mam siły”, „to i tak nic nie zmieni”. Zagubiłam się w błędnym kole wymówek i codziennych małych porażek.

Ale wiedziałam jedno — muszę coś zmienić. Tym razem chciałam być konsekwentna. Bez kolejnego „od jutra”, które nigdy nie nadchodzi. Biegać nie lubię, siłownia mnie zniechęca. Ale przypomniałam sobie o studiu pilatesu tuż pod domem. Odwiedziłam je kiedyś raz — pamiętałam spokojną atmosferę, kontrolowane ruchy, brak zgiełku. Pomyślałam: „To może być moja droga”.

Dzień 1

Zaczynam eksperyment i chcę być konsekwentna. Planuję sprawdzić, czy:
a) potrafię się czegoś trzymać mimo słomianego zapału;
b) ta zmiana doprowadzi mnie dalej niż pierwszy tydzień.

Mam plan: pilates 4 razy w tygodniu, 10 tysięcy kroków dziennie, zero słodyczy i zbilansowane posiłki. Docieram na pierwszy trening. Nowe miejsce, nowe twarze — czuję się niepewnie, ale w środku coś mówi: „Nie masz nic do stracenia”. Wybieram zajęcia na reformerze, poziom podstawowy, rano — lubię zaczynać dzień z planem. 55 minut. Dziesięć razy zerkam na zegarek. Jestem dumna, iż daję radę — ale też przerażona, jak bardzo moje ciało jest zastane.

Dzień 7

Mięśnie, o których istnieniu nie mam pojęcia, zaczynają się odzywać.
Za mną cztery sesje pilatesu, codzienne 10 tysięcy kroków, zero słodyczy. Ale nie jest łatwo — przechodząc obok sklepu, niemal odruchowo myślę o czymś słodkim. Walczę z nawykiem. Za każdym razem, gdy mówię „nie”, czuję, iż odzyskuję kontrolę. To dopiero początek, ale pierwszy raz od dawna nie chcę się poddać.

Dzień 10

Czuję pierwsze efekty. Ciało budzi się — z kanapy na matę, z fotela do świata.
Zakwasy między łopatkami, na zewnętrznej stronie ud, choćby na piszczelach — bolesne, ale motywujące. W pracy mam więcej energii, mniej chęci na scrollowanie. 10 tysięcy kroków dziennie? Już nie brzmi jak wyzwanie. Największy wróg? Cukier. Ale radzę sobie — dzięki zamiennikom, ruchowi i świadomości, dlaczego to robię.

Dzień 21

Czuję różnicę. Nie tylko w lustrze, ale i w głowie. Pilates staje się dla mnie czymś więcej niż ćwiczeniami — to chwila tylko dla mnie. Jak medytacja w ruchu Pojawiają się pierwsze zarysy mięśni brzucha. Nogi i ręce — mocniejsze, bardziej zbite. Ciało wraca do życia. Miewam momenty kryzysowe — przetrenowanie, zmęczenie, senność. Ale uczę się słuchać swojego ciała. To też część procesu.

Dzień 35

Po 35 dniach pilates wchodzi mi w krew. Spodnie, które wcześniej leżały na styk, teraz są luźniejsze o 4 cm. Energia wraca, sen staje się głębszy, a ja czuję się spokojniejsza. Zaczynam rozumieć, iż dokonałam ważnej zmiany.

Dzień 44

Zaskakuje mnie, jak głęboko sięgają efekty. Rano wstaję z motywacją. Mam więcej spokoju, mniej overthinkingu. Mięśnie czuję już na co dzień — ręce są silniejsze, nogi stabilniejsze, a core najmocniejszy. Zdarzają się dni, kiedy chcę odpuścić — ale nie z braku motywacji, tylko ze zmęczenia. To duża różnica.

Dzień 50

Jestem w połowie drogi. 50 dni budowania nowych nawyków. Pilates to nie tylko ruch — to lekcja cierpliwości, koncentracji i współpracy z ciałem. Zmienia się też moje podejście do jedzenia. Już nie traktuję go jak nagrody — to paliwo. Słodycze? przez cały czas brak.

Dzień 67

Zmiana zachodzi nie tylko w ciele, ale i w umyśle. Mój umysł jest bardziej skoncentrowany, stres mniej mnie przytłacza. Pilates uczy mnie uważności. Codzienne ruchy stają się łatwiejsze, ciało — bardziej elastyczne i lekkie.

Dzień 71

Konsekwencja to potężna siła. Zaczynam rozumieć, iż w Pilatesie mniej znaczy więcej — technika, oddech i precyzja są ważniejsze niż liczba powtórzeń. Dziś robię teasera — ćwiczenie, które na początku wydaje się nie do wykonania. Duma. I zaufanie do siebie.

Dzień 88

Zbliżam się do końca wyzwania. Czuję wdzięczność. Pilates daje mi energię, euforia i pewność siebie. Moje ciało jest silne, gibkie, a ja czuję spokój. Każda kropla potu jest tego warta.

Dzień 100

Pilates staje się terapią moich mięśni, pasją i sposobem na życie. Zaczynam kurs instruktorski — chcę pomagać innym tak, jak pomogłam sobie.

Kilka miesięcy po

Czytam swój dziennik z uśmiechem i ekscytacją. Kończę 10-miesięczny kurs instruktorski i prowadzę swoje klientki przez ich wellnessową drogę. Czuję, iż jestem od nich etap do przodu. Wiem, przez co przechodzą i jak mogę im pomóc. Pilates uczy mnie wytrwałości, cierpliwości i akceptacji.

Najważniejsze? Zacząć. Zrobić pierwszy krok. Wytrwać mimo kryzysów. Zaufać procesowi. jeżeli ja mogę — ty też możesz ;-)

Idź do oryginalnego materiału