2021 w pigułce czyli małe prywatne podsumowanie

modaitakietam.blogspot.com 2 lat temu


Rok 2021 minął niemal niepostrzeżenie. Prawdą jest, iż im jesteśmy starsi, tym czas mija szybciej, a pory roku gnają jedna za drugą jak szalone.

To był niezły rok. adekwatnie jedynym zastrzeżeniem, jakie mam do niego jest to, iż kilka się działo, a plany skutecznie krzyżowała pandemia i lockdowny. Niestety, życie w czasach zarazy...

W większości jednak zrealizowałam swoje zamierzenia, także plusów było więcej niż minusów, co jednak nie zmienia faktu, iż cieszę się, iż się skończył :) Nie lubię nieparzystych liczb, to 2021 jakoś tak mi się źle komponowało... cóż, każdy miewa swoje małe dziwactwa :)


Pełną relację w obrazkach znajdziecie na moim Instagramie

, a poniżej mały skrót cóż istotnego, wartego wspomnienia zdarzyło się miniowego roku?


Rewolucja na głowie.

Odkąd pamiętam zawsze kusiło mnie, by rozjaśnić włosy do blondu. W czasach liceum farbowałam się od kruczej czerni po wiśnię i rudość, jednak przy moich naturalnych ciemnych włosach blond był domowymi sposobami nieosiągalny. A raczej osiągalny, ale ryzyko efektu końcowego rozpinało się na skali od "żółte siano na głowie" po "upalone włosy". Jednak nie zaryzykowałam.

W końcu mój fryzjer przekonał mnie, iż może byśmy w końcu spróbowali, bezpiecznie, w salonie? I poszło. Najpierw dekolorozacja, przez pewien czas wiosną byłam więc trochę wiśniowa, potem jasno ruda. A potem późną wiosną - tadam - blond! Tą wersją nordyckiej zimnej blondynki jestem do dziś, aczkolwiek jak długo, czas pokaże.

Zdania bliższych i dalszych znajomych są podzielone, jest team "zostań blond", jest i team "wracaj do ciemnych". Ja czuję się super w obu kolorach, ale iż lubię rewolucje na głowie.... :)


Covid 19

Pandemia trwa kolejny rok i niestety prędzej czy później każdy z nas natknie się na wirusa.

Ja zachorowałam w lutym, zanim jeszcze mój rocznik mógł przyjąć szczepionkę. Przechorowałam w miarę łagodnie, w domu, z dużą gorączką, kaszlem, brakiem smaku i zapachu, a także osłabieniem. Obyło się na szczęście bez gorszych objawów, ale jeszcze przez kolejnych kilkanaście dni po kilku krokach czułam się, jakby przebiegła maraton a zejście z psem z 4 piętra to był nie lada wyczyn. Oby nigdy więcej!


Kortez

Przyznaję się bez bicia, w niektórych dziedzinach jestem mocno do tyłu a nowości odkrywam, gdy te już dawno przestaną być super new. Tak było z Kortezem, który na rynku muzycznym funkcjonuje już kilka dobrych lat. Niby słyszałam jego kawałki w radiu, niby wiedziałam, iż jest taki śpiewający ktoś, ale adekwatnie dopiero na początku roku zaczęłam zgłębiać temat. Miły algorytm na Youtube włączył mi po prostu po końcu słuchanej piosenki kawałek "Od dawna już wiem" Korteza właśnie. I tak mnie ciut w fotel wbiło, dawno mnie nikt tak nie "ruszył" muzycznie. Zaczęłam przesłuchiwać inne kawałki, kupiłam pierwszą płytę, drugą, trzecią i śmiało mogę powiedzieć, iż ten Pan to dla mnie objawienie. Poziom jego muzycznej wrażliwości wpisuje się w moją w 100%. No kocham po prostu :)

Zdążyłam jeszcze iść w marcu na koncert w Częstochowie, dosłownie dwa dni przed kolejnym lockdownem, było cudnie!


Windą do nieba...

Nie, nie ja, jeden ex-mąż na koncie na razie mi wystarczy , ale mogę śmiało stwierdzić, iż wydałam za mąż Mar :)

Tak, nieskromnie czuję się matką i ojcem tego sukcesu, gdyż ja miłych Państwa Młodych ze sobą poznałam.

To, iż znamy się z Martyną z czasów blogowych imprez i innych Fashion weeków od kilku lat, to już wiecie. Ale nie wiecie, iż kilka lat temu była u mnie na majówce, akurat w trakcie dość dużych zawirowań życiowych. Wyciągnęłam ją wtedy do Galerii, bo obiecałam wcześniej koledze mojego brata, który kupował garnitur na wesele, iż też podjadę doradzić.

Nie wiecie też, iż jestem trochę czarownicą, mam bardzo silną intuicję i czasem po prostu coś "czuję". Tym razem poczułam, iż Mar powinna jechać ze mną na te garniturowe porady, bo przecież ona wolna, K. też... Wyciągnęłam ją niemal za uszy, ale... ten błysk w oku obojga, gdy się poznali i chwilkę porozmawiali! To ożywienie i zapał, z jakim zaczęła mu wybierać krawat... a może to była muszka? Staliśmy z moim bratem z boku, spojrzeliśmy na siebie porozumiewawczo...

Poszli razem na to wesele... a w czerwcu byłam świadkiem na ślubie Martyny i Kamila <3


Bułgaria, czy warto?

Letni urlop od kilku lat lubię spędzać na pewniaka, czytaj - żadnych niespodzianek pogodowych rodem znad Bałtyku. Jak bardzo więc kocham nasze morze i inne polskie klimaty, tak na urlop letni wybieram pewniaki z południa Europy. W planie miałam zaliczyć którąś z greckich wysp, gdzie mnie jeszcze nie zaniosło, ale... Po pierwsze, urlop spędzałam solo, niestety koszty wyjazdu dla jednej osoby są dużo wyższe, a wiele hoteli choćby nie ma takiej opcji. Po drugie, Europa zeszłego lata naprawdę szalała z cenami. Po trzecie, w grę z wiadomych względów bezpieczeństwa wchodził tylko zorganizowany wyjazd z biurem w opcji all inclusive.

W końcu, jak zawsze czekając na last minute, gdy już prawie rezerwowałam wylot na Kos, pojawiła się opcja, a może do Bułgarii???

Przyznam szczerze, iż broniłam się przed nią od lat. Kojarzy mi się z PRL, wczasami partyjnych oficjeli i tego typu klimatem. Co więc sprawiło, iż tam poleciałam?

Wszystkie miejscówki na wyjazdy zawsze sprawdzam na stronie tripadvisor, międzynarodowym portalu, gdzie ludzie a całego świata dodają zdjęcia i opinie miejsc, w których byli. A hotel na Kos pomimo swoich 5 gwiazdek akurat zebrał swieże, niezbyt dobre recenzje... A wiadomo jak to jest z gwiazdkami greckich hoteli...

Pogrzebałam więc, co w tej Bułgarii interesującego i wyłuskałam mój hotel, Grifid Encanto Beach w Złotych Piaskach.

Pobyt był bardzo udany, hotel po remoncie, świetny standard z basenem na dachu, tuż przy plaży, z serwisem plażowym w cenie. W hotelu dostępny również basen wewnętrzny oraz strefa spa. Pyszne jedzenie, miła obsługa i piękna pogoda pomimo początku września, same plusy! Zero Polaków, hotel pod standard Niemców i to oni przeważali.

Jeśli ktoś będzie, warto udać się na wycieczkę do miasteczka Nessebar na półwyspie o tej samej nazwie, super klimat do spacerowania, małe uliczki i lokalny koloryt.


Pandora, my love

Pamiętam, jak w jednym z pierwszych postów na tym blogu, dokładnie 10 lat temu psioczyłam, iż po co komu takie drogie bransoletki!!! Byłam wtedy na etapie sztucznej biżu z H&M, której niewątpliwym plusem było to, iż była tania i mogłam mieć jej pól szuflady. Rozwodziłam się wtedy, zmieniałam pracę i nie oszukujmy się, mój portfel nie był wtedy gotowy na Pandorę :)

Po latach, również w dziedzinie biżuterii zaczęłam stawiać na jakość, HM-owe świecidełka poszły dawno do kosza, a ja zaczęła inwestować w błyskotki, które nie tracą na wartości i się nie starzeją. Nie mam jakiejś zatrważającej ilości, ale to co mam jest na tyle zróżnicowane, iż pasuje do każdego stylu ubierania, a ja się z Pandorą mocno pokochałam.


Dom Gucci

Pierwszy i chyba jedyny w tym roku wypad do kina, tak jakoś wyszło...

Na House of Gucci iść musiałam, nie zawiodłam się. Film jest świetny, jeżeli Lady Gaga nie dostanie za niego Oscara, mocno się zdziwię. Zresztą pozostali aktorzy: Adam Driver, Jared Leto, Al Pacino, Salma Hayek, magnetyczny jak zawsze Jeremy Irons, równie doskonali.

Kawał dobrego kina, Ridley Scott nie zawodzi! jeżeli macie dylemat, co obejrzeć, szczerze polecam właśnie ten film. A jeżeli jeszcze, jak mnie interesuje Was moda, wybór jest tylko jeden :)


... i jak mawiał Królik Bugs "that's all Folks".

Taki był 2021.

Na nowy życzę Wam i sobie, by był po prostu lepszy.


Idź do oryginalnego materiału