20 kilometrów od granicy i odkrywasz inny świat. Nie mogłam nadziwić się różnicom

natemat.pl 2 godzin temu
Pierwszy dzwonek w szkole to sygnał dla mnie, iż czas ruszyć w podróż. Tym razem do pociągu wsiadłam 2 września, aby przez tydzień cieszyć się górskimi krajobrazami. To, jak wyglądała sytuacja po polskiej stronie granicy i tuż za nią było dla mnie szokujące. Te same góry potrafią wyglądać zupełnie inaczej na przestrzeni 20 kilometrów, a czasami choćby mniej.


Pierwszy jesienny wyjazd spędzałam w Czechach, a dokładnie w kraju libereckim, oraz w polskich Karkonoszach. Tu wędrowałam zarówno w okolicach Szklarskiej Poręby, jak i Karpacza. Różnicę między tymi dwoma miejscami poczułam już w momencie przekroczenia granicy. To dwa różne światy, których wspólnym mianownikiem są tylko góry i szkło.

Do początku września kochałam Karkonosze. Teraz będę musiała poważnie to przemyśleć


Karkonosze od kilku lat są moimi ulubionymi górami. Moja kondycja jest daleka od idealnej, a w tych górach po wejściu na wysokość ok. 1400 m n.p.m. jest już dość płasko. Dodatkowo widoki wynagradzają nie największe trudy wspinaczki.

Od 2 do 3 sezonów wyraźnie czułam rosnącą popularność tych gór. I nie chodzi mi tylko o oblężenie Śnieżki, ale i tłok na trasie do Zamku Chojnik, czy zainteresowanie wodospadami Szklarki, Kamieńczyka, czy wreszcie Szrenicą i Śnieżnymi Kotłami. Mimo tego zawsze potrafiłam znaleźć tam cichsze i spokojniejsze miejsce. Tylko iż podczas pobytu w Czechach okazało się, iż można inaczej.

Polskie góry są zatłoczone. Natomiast czeskie zaskoczyły mnie ciszą i spokojem. W trakcie wyjazdu miałam okazję przespacerować się po Czeskim Raju z jego niesamowitymi skalnymi miastami. Bo warto pamiętać, iż na Adršpach tego typu atrakcje się nie kończą. Niesamowite krajobrazy tego miejsca to jedno, drugie to całkowicie darmowe wejście na szlaki.

Podobnie było także w czeskich Górach Izerskich. Podczas wędrówki do punktu widokowego Špička minęłam 3-4 osoby. Fakt, nie był to długi trekking, ale nadal, brak ludzi w tym miejscu (mimo piątkowego przedpołudnia) okazał się ogromnym zaskoczeniem.

I taka sytuacja jest tam normą. Lokalni mieszkańcy wyjaśniali, iż nieco tłoczniej robi się dopiero w październiku, kiedy jesień barwi liście na odcienie żółci i czerwieni. Biorąc pod uwagę liczbę liściastych drzew w tej okolicy, musi to wyglądać niesamowicie.

Jarmarczna plastikoza to domena Polaków


Podróżując szukam miejsc, które zachowały swoją autentyczność. Niestety o Szklarskiej Porębie czy Karpaczu nie mogę tego powiedzieć. Choć oba miasta mają swój urok, to ginie on za całą "straganozą" i plastikozą sprzedawaną w okolicznych sklepach.

Po polskiej stronie Karkonoszy z każdej strony atakują maskotki kapibary, magnesy z widokówkami, plastikowe gadżety i nie wiadomo co jeszcze. Gęsia skórka przechodziła mnie także, kiedy na straganach wywieszane były ciupagi, czarne kapelusze z muszelkami, czy koce z parzenicami. To wszystko symbole Zakopanego, a choćby bardziej Tatr, a nie Szklarskiej Poręby i Karpacza.

Im dłużej na to patrzyłam, tym trudniej było mi uniknąć wrażenia, iż Polska już dawno zatraciła się w ślepym podążaniu za zyskiem. Równocześnie straciliśmy regionalizm i lokalną kulturę, które natomiast udało się poniekąd zachować Czechom.

Podczas 4-dniowego pobytu w kraju libereckim dzięki zaproszeniu Czech Tourism odwiedziłam Liberec (ok. 50 km od Szklarskiej Poręby), Jabloniec, Turnov, czy Harrachov. W żadnym z tych miejsc nie znalazłam choćby jednego straganu z pamiątkami. Żadnych masek, podróbek labubu, czy magnesów. Choć brak tego ostatniego trochę mnie zabolał, bo nie powiększyłam swojej kolekcji.

Cudowny był także przejazd tamtejszymi drogami. Zamiast ogromnych billboardów znanych z polskich dróg, można tam było cieszyć się pięknym górskim krajobrazem, pełnym wzniesień, lasów i zieleni.

Zamiast kolejnego muzeum klocków lokalna kultura


Bolesne różnice widać także w atrakcjach. W Polsce, zwłaszcza nad morzem i w górach brakuje miejsc związanych z tradycją regionu. W Karpaczu można co prawda odwiedzić Karkonoskie Tajemnice czy Multimedialne Muzeum Karkonoszy (widziałam oba i bardzo polecam).

Jednak obok nich wyrastają miejsca, które z lokalną kulturą nie mają niczego wspólnego, np. muzeum klocków, czy starych gier. Niby fajnie, bo w razie niepogody można gdzieś pójść z dzieckiem. Ale chciałoby się więcej miejsc nawiązujących do lokalnej kultury.

Po czeskiej stronie można natomiast podróżować Doliną Kryształową, albo szlakiem piwa. Region słynący z produkcji szkła wykorzystał swój największy atut. Szklane wyroby są ozdobami miast, a turyści mogą zobaczyć np. jak wygląda produkcja w najstarszej hucie szkła świata znajdującej się w Harrachovie. Praca trwa tam nieprzerwanie od 313 lat! Po polskiej stronie też znajdują się nawiązania do "szklanej tradycji", ale są bardziej symboliczne.

Nikomu nie muszę chyba także przedstawiać piwnej kultury Czechów. Wiele restauracji posiada swoje niewielkie browary, w których warzą piwo zgodnie ze sztuką, a nie na zasadzie byle więcej i szybciej. O produkcji i różnicach w smaku piwa możecie dowiedzieć się podczas podróży Szlakiem Piwnym Gór Łużyckich.

Zachowanie autentyczności we współczesnym świecie nie jest łatwe. Czechom w kraju libereckim się to przez cały czas udaje. Dlatego jadąc kolejny raz w góry nie wiem, czy nie zrezygnuję z polskich tłumów i plastikozy na rzecz tego lokalnego klimatu północnych Czech.

Bo wystarczy odjechać 20 kilometrów od polskiej granicy, żeby znaleźć się w zupełnie innym świecie. Różnicę tę czuć choćby schodząc na czeską stronę Karkonoszy. I tu ciekawostka, tam wędrujecie za darmo, podczas gdy u nas normalny bilet jednodniowy kosztuje 11 zł.

Idź do oryginalnego materiału