Potrzebowałam letnich spodni. Idę przez rynek, sprzedawczyni woła: „Spodnie potrzebne? Proszę podejść i obejrzeć!”. Odpowiadam: „Potrzebne, damskie”, a ona: „Damskich nie ma, tylko męskie. Jaki pani chce kolor?”. © ADMEDali mi buty o rozmiar za duże. Sprzedawca powiedział: „Niech pani tylko zobaczy, jak wyglądają na nodze, poza tym ten model ma zaniżoną rozmiarówkę, może akurat będą pasować? A jak nie, to damy mniejsze”. Przymierzyłam, nie pasowały. Proszę więc o rozmiar mniejsze. Facet odchodzi, po chwili wraca. Naklejka z moim rozmiarem. Przymierzam i niby buty mniejsze, ale wciąż za duże... Mąż zaproponował, żeby zajrzeć pod naklejkę i słusznie: sprzedawca włożył do środka dodatkową wkładkę (do tej samej pary, którą mierzyłam wcześniej!) i nakleił etykietę z mniejszym rozmiarem. Oczywiście nic u nich nie kupiliśmy. © ADMESprzedawcy mieli pewien przesąd związany z pierwszym klientem. jeżeli pierwszy klient nic nie kupił, dzień miał być handlowo nieudany. Dlatego czasem sprzedawali bardzo tanio. I tak w 2002 roku chodziłam po targu. Uznałam, iż moja górna granica ceny za czółenka to 200 złotych. Jedne strasznie mi się spodobały, naprawdę bardzo, ale były dla mnie za drogie — aż 300. Przymierzyłam, ale mówię sobie: nie, za drogo. Sprzedawca pyta, za ile bym wzięła, a ja palnęłam: „Za 150, więcej nie mam”. Długo się wahał, ale w końcu się zgodził! © Pikabu