12 lat opieki nad babcią zniszczone przez jedną prośbę

polregion.pl 6 godzin temu

Zosia przez dwanaście lat opiekowała się babcią, ale jedna prośba zburzyła wszystko.

Chcę opowiedzieć wam historię z mojej rodziny, która do dziś nie daje mi spokoju. Jej bohaterką jest moja kuzynka Zosia. Osoba dobra, pracowita, zawsze gotowa pomóc – przez ostatnie dwanaście lat codziennie po pracy odwiedzała swoją babcię, Wandę Bogumiłównę. Sprzątała, nosiła zakupy, myła okna, czyściła kuchenną płytę aż błyszczała, manualnie prała pościel, wysłuchiwała babcinych narzekań i masowała jej nogi, gdy skarżyła się na obrzęki. Wszystko to robiła bez słowa skargi. Tylko dlatego, iż to właśnie ta babcia wychowała ją, gdy własna matka była zbyt zajęta młodszym bratem i własną karierą.

Zosia zawsze uważała Wandę Bogumiłównę za najbliższą osobę. To babcia nauczyła ją smażyć kotlety po staropolsku, zabierała do teatru, gdy matka nie miała czasu, pomagała w lekcjach i zawsze znajdowała słowa pocieszenia, gdy w szkole było ciężko. Zosia dorosła, dostała pracę w banku, urodziła syna, a babcia wciąż była jej oparciem. Gdy jednak Wanda Bogumiłówna zaczęła słabnąć – skoki ciśnienia, problemy z pamięcią – to Zosia wzięła wszystko na swoje barki. Sama. Bez proszenia. Rachunki – Zosia. Apteka – Zosia. Zastrzyki z insuliny – Zosia. A przecież Wanda Bogumiłówna miała córkę – matkę Zosi. Kobietę z własnym mieszkaniem, stabilną pracą, samochodem, która przez te dwanaście lat ani razu nie przyniosła ciepłego barszczu czy choćby słoika kompotu.

Niedawno Zosia straciła pracę. Zwolnienie, jak to bywa, przyszło nagle. Oszczędności gwałtownie zniknęły, a ona zrozumiała, iż kredytu mieszkaniowego nie dostanie. Wtedy po raz pierwszy odważyła się na rozmowę, od której trzęsły się jej dłonie. Przyszła w sobotę, jak zwykle: posprzątała, rozwiesiła pranie, zaparzyła babci miętową herbatę. Potem usiadła przy niej i spokojnie, na ile się dało, powiedziała:

– Babciu, wiesz, iż nigdy o nic nie prosiłam. Ale może… przepisałabyś mieszkanie na mnie? Nie teraz, tylko… na przyszłość. Wiesz, jak bardzo cię kocham. Nie chcę tułać się z dzieckiem po obcych kątach. Jestem dla ciebie jak córka…

Odpowiedź babci była zimna jak ostrze noża.

– Nie, Zosiu. Mieszkanie będzie należało do mojej córki. Do twojej matki. Tak się powinno zrobić. A potem – niech robią, co chcą.

Zosia choćby nie zdążyła nic odpowiedzieć. Gardło ścisnęło się jej tak, iż nie mogła wydobyć głosu, a w głowie huczało. Jakby te wszystkie lata pomocy i miłości, wszystkie umyte podłogi i zupy z kluskami nic nie znaczyły. Jakby były niewidzialne.

Wyszła zapłakana. choćby się nie pożegnała. Minęło już kilka dni, a ona wciąż nie ma siły, żeby wrócić. Siedzi w domu, wpatrzona w jeden punkt, i pyta mnie:

– Czy to źle, iż chciałam stabilności dla swojego dziecka? Dlaczego babcia, która zawsze mnie kochała, nagle zobaczyła we mnie chciwość?

A ja… nie wiem, co jej odpowiedzieć. Znam Wandę Bogumiłównę od dziecka. To kobieta twarda, zasadnicza. Dla niej porządek rodzinny jest święty. Nie ważne, kto się opiekował – mieszkanie musi trafić po „właściwej linii”, córce. Wszystko inne to, jak mówi, „ludzki obowiązek”, a nie transakcja.

Ale czy miłość mierzy się stopniem pokrewieństwa? Czy wdzięczność nie należy się temu, kto był blisko? Kto nie liczył na nagrodę, tylko po prostu kochał?

Teraz Zosia nie wie, jak ma się zachować. Nie chce urazić babci, ale udawać, iż nic się nie stało, też nie potrafi. Jej serce jest złamane. Czuje się zdradzona.

Nie usprawiedliwiam nikogo. Ale czasem starsi ludzie po prostu się boją. Boją się przyznać, iż to nie córka, a wnuczka stała się im bliższa. Boją się, iż jedna decyzja rozdzieli rodzinę. Boją się zmian. Być może Wanda Bogumiłówna po prostu się broni.

A Zosia… Zosia wciąż gotuje. Teraz – tylko dla syna. I uczy go wdzięczności. Bo niewdzięczność boli bardziej niż najostrzejsze ostrze.

Idź do oryginalnego materiału