10 rzeczy które warto zrobić w USA

polaczkropki.pl 2 lat temu

Wyjazd do USA marzył mi się odkąd pamiętam. Zawsze zwiedzanie tego kraju wydawało mi się nieosiągalne i bardzo odległe. prawdopodobnie przez tysiące kilometrów, wizę i worek dolarów, który trzeba mieć, aby przeżyć w tym rejonie. Jak już udało mi się postawić stopę na drugiej stronie globu, chciałam doświadczyć kilka rzeczy, które są wpisane w krajobraz i kulturę USA. Odpowiedni plan to podstawa No to jedziemy – 10 rzeczy które warto zrobić w USA.

Kasyno w Las Vegas

Będąc chociażby w stanie Nevada nie wypada nie zagrać w kasynie. Chociaż teraz pewnie dominują kasyna online. Tutaj hazard uprawiają prawie wszyscy. Nie ważne czy babuszka w podeszłym wieku, czy młody ślepo zapatrzony w ekran, na maszynach szaleją, jakby jutra miało nie być. Czasami myślałam, iż jestem na seansie hipnozy, ale nie, to była gra o worek dolarów i Ci ludzie byli w to zaangażowani każdą komórką swojego ciała. W czasach, kiedy dominują kasyna online już pewnie nie ma takiej frajdy z gier.

Zagraliśmy i my. Od początku szło nam nieudolnie. Uprzedzam, wyjazd nie zwrócił się choćby w 0,1% procencie. Kasyna online pewnie byłby tańszym rozwiązaniem. Na dzień dobry okazało się, iż drobne wydaliśmy na drinki. Kiedy w końcu mieliśmy monety w rękach, przyszedł czas na decyzję – w co gramy? Jako iż nie potrafimy grać w nic, pozostał nam jednoręki bandyta. Trochę wstyd, nie? Problemy były już na początku. Wajcha się nie ruszała, a my nie wiedzieliśmy gdzie wrzucić pieniążka. No to co? Szukamy innego modelu automatu. Zanim Michał nakarmił sprzęt jednym dolarem, postanowił wylać drinka na maszynę. Od początku było pod górkę. Dzięki wizycie w kasynie mamy kolejną ozdobę na ścianę. Wygrana w postaci kuponu na 12 centów zawiśnie dumnie wraz z kartką z napisem „Praga”. Trzymaliśmy ją z pełnym uśmiechem na twarzy, łapiąc stopa do stolicy Czech. Dojechaliśmy6 to fakt, ale utknęliśmy tam na dwa dni. Ta ramka nad łóżkiem, to chyba będzie nasza ściana płaczu, albo ołtarzyk dokumentujący podróżnicze porażki.

Niby nie ma zakazu robienia zdjęć, ale każdy chował głowę w piasek, kiedy dyskretnie celowałam w niego obiektywem. Raz choćby poprosili mnie o dowód, kiedy podczas ruletki chciałam wzbogacić moje, fotograficzne portfolio. A propo ruletki, podoba mi się. Chyba muszę bliżej się przyjrzeć tejże gry.

Jeżeli będziecie w USA w stanie, gdzie hazard jest legalny, warto pyknąć rundkę w pokera, albo machnąć sesyjkę na maszynie, albo chociaż odwiedzić kilka kasyn, aby poczuć tę atmosferę.

Kino samochodowe

Inicjatywa Michała na którą się zgodziłam, chociaż jestem sceptycznie nastawiona do tego typu rozrywek. Nie wyobrażałam sobie siedzenia w aucie, oglądania filmu przez szybę i słuchania dialogów przez szeleszczące radio. No ale, jak mamy taką formę kina pod nosem to warto spróbować. Okazało się, iż kino samochodowe to super sprawa, a klimat jest niepowtarzalny. Już sam wjazd zapowiadał, iż to będzie dobry wieczór. Na dzień dobry dostaliśmy (za opłatą) kubeł popcornu z darmową dosypką. Nie brakowało sklepu, gdzie można było uzupełnić zapas przekąsek i coli. Tutaj niestety na talerzu mieliśmy podaną kwintesencję złego odżywania się Amerykanów i trochę mnie odrzucało od tych kolorowych napojów i ociekających tłuszczem nachosów. Wolałabym nie widzieć jak kelner wyciskał do mojego popcornu masło ze specjalnego osprzętu.

Podjechaliśmy na nasze miejsce i oglądanie filmu z perspektywy samochodu tak mi się spodobało, iż kiedyś chcę to powtórzyć. Do wyboru mieliśmy kilka filmów, w tym bajkę. Za 7,5 dolarów mogliśmy siedzieć choćby i na 3 seansach. Bodajże co dwie godziny codziennie ruszała nowa projekcja. Był to też pierwszy, ciepły wieczór na naszym wyjeździe. W końcu byliśmy na pustyni. Dzięki temu nie musieliśmy siedzieć przy hałaśliwym ogrzewaniu zagłuszającym seans.

Praktycznie:

Odwiedziliśmy kino samochodowe w Las Vegas. Szczegółowe informacje znajdziecie na tej stronie.

Motel przy drodze

Wiele miesięcy przed wyjazdem do USA rozmawialiśmy o tym, iż musimy zaliczyć motel przy drodze. Wiecie, taki trochę obskurny, ale pamiętający dawne czasy.

Jak wyobrazicie sobie obskurny motel, to siłą rzeczą kolejną myślą jest to, iż to nie może być takie drogie. Okazało się, iż to zależy. Po 5 nocach w aucie – nie powiem, było mega wygodnie, ale jednak chcieliśmy już położyć się w łóżku. Po drodze zajeżdżaliśmy do moteli z niżej półki, a tu się okazywało, iż pokój kosztuje 115 dolarów plus podatki. Dopiero kolejnego dnia poszczęściło nam się. Przejeżdżając przez wieś zabitką dechami, na każdym kroku podziwiać można złom, albo opuszczone samochody i odwiedzić tani motel. Całkiem ładny zajazd, taki oczywiście jak z filmów kosztował nas około 50 dolarów za pokój. Dla nas było to jak za darmo, więc bez zastanowienia zarezerwowaliśmy sobie miejsce.

Za kilkanaście dolarów wreszcie mieliśmy do dyspozycji łazienkę, łóżko, wifi i klimat amerykańskiego motelu. Myślę, iż noclegi tego pokroju są wpisane w kulturę USA niemal tak samo jak jazda samochodem.

Co prawda już po fakcie, ale może rada przyda się na przyszłość – warto szukać w Internecie kuponów czy przeglądać gazetki rabatowe. Amerykanie mają obsesję na punkcie takich bonów i często można dostać zniżki również na noclegi. Kolejną opcją jest szukanie moteli na bookingu lub na Hotel Combined. Pamiętajcie także, iż ceny podawane są bez podatków. Nie raz na miejscu okazało się, iż jeszcze dodatkowo trzeba opłacić serwis i wcześniejsze zakwaterowanie.

Denny’s, czyli amerykańska jadłodajnia

Denny’s polubiliśmy od pierwszego spojrzenia na menu. Tutaj możecie przebierać – burgery, steki, dania na słodko, zestawy obiadowe i inne. A ceny są na tyle przystępne, iż na stół wjeżdżała zupa, danie główne i coś słodkiego. Można od razu przejść do ostatniej strony z promocjami lub z daniami dla osób 55+. To jest nisza. W Polsce nigdzie nie widziałam w menu obiadów dla seniorów. Może się mylę?

Co prawda Michał zawsze narzekał, iż jego mięso za długo leżało na ruszcie, ale reszta była idealna. Wreszcie było do wyboru coś więcej, niż burgery. Ja byłam zwolenniczką dań na patelni i przetestowałam smak połowy z nich. Wisienką na torcie był deser, którego w sumie nie planowaliśmy brać. Lava cake kupiło nas całkowicie. Mimo, iż było bardzo słodkie wiedzieliśmy, iż prędzej czy później weźmiemy po jednym na głowie, a nie jedno na pół. Tutaj po raz pierwszy doświadczyliśmy słynnych, amerykańskich dolewek. Zanim skończył się napój w szklance, gwałtownie na stole pojawiała się kolejna szklanka.

Denny’s uświadomił nam jak wyglądaj amerykańskie śniadanie, czyli słodkie pancake z truskawkami, bekon i jajko. Przyznaję, przed wyjazdem niespecjalnie wyedukowałam się w kwestii amerykańskiego jedzenia. Nie wyszłam poza schemat burger, duża cola i frytki. W Chicago czekało na mnie jeszcze więcej kuchennych niespodzianek.

Denny’s ma jeszcze dwie, najważniejsze zalety – najczęściej czynne jest przy całą dobę i znaczna część restauracji znajduje się tuż przy autostradach i zjazdach. Dorzućcie do tej mieszanki dobry smak i niewygórowane ceny, a wychodzi kulinarny ideał.

Jeżeli kiedyś w Polsce powstanie Denny’s jadę na otwarcie, choćby na drugi koniec Polski. W Internecie znalazłam informacje o uruchomieniu lokalu w Polsce. Było to w 2016 roku, a potem słuch zaginął.

Polecam!

Burgery i steki

Zostańmy w klimacie jedzenia. Będąc w Stanach koniecznie trzeba spróbować burgera i to nie jednego. Naszym ulubionym lokalem było „In-N-Out”. Sieciówka wygląda trochę obskurnie, ale lokal pękał we szwach. Serwują tylko trzy rodzaje burgerów, frytki, picie. W „In-N-Out” choćby sałata smakuje lepiej, niż w McDonaldzie czy Burger Kingu, a mięso dorównuje temu w dobrych restauracjach. o ile chcecie zjeść pysznego burgera za niewielką ceną (2,5$!) i nie czekać na realizację zamówienia kilkanaście minut „I-N-Out” będzie idealnym wyborem, mimo tego wystroju.

Moim numerem jeden jest burger z knajpy „Stout” z pieczarkami i sosem truflowym. To był dobry początek degustowania Ameryki.

Za niewielką cenę steki możecie zjeść w Denny’s, tak samo jak burgery. McDonalda warto zaliczyć, choć raz, a później unikać jak ognia. Zdecydowanie lepsze jedzenie serwują w Wendy’s.

A jak chcecie zjeść dobrego steka, to polecamy, a raczej Michał poleca knajpę „Outback Steakhouse„. Ja niekoniecznie jestem w stanie jeść mięso ociekające krwią, ale inne dania obiadowe mają dobre, a i piwa napijemy się za kilka dolarów.

Przejażdżka po bezdrożach

Podróżując po zachodniej części kraju prawdopodobnie chcąc czy nie chcąc prędzej znajdzie się na amerykańskich bezdrożach, takich jak z filmów i z ładnych zdjęć na innych blogach. Planując ten wyjazd najczęściej na myśl o pustkowiach serce biło mi mocniej. Nie jestem kierowcą, a i tak takie atrakcje widnieją na mojej liście. Uważam, iż w USA najpiękniejsza jest przyroda i te odludzia, kiedy jedziesz i przez kilkadziesiąt mil nie ma nic. Czasami mignie jakaś stacja benzynowa czy wrak samochodu na poboczu. Wcale nie trzeba wjeżdżać na słynną Drogę 66, aby wczuć się w klimat wielkiej, pustej przestrzeni.

Halloween

Kiedy byłam dzieckiem zawsze chciałam przebrać się za jakąś dynię czy czarownicę i ruszyć w miasto w poszukiwaniu cukierków albo robienia psikusów. Minęło tyle lat, a ja chętnie oglądam przystrojone domy i straszydła zdobiące ogródki. Klasykiem jest dynia z wyciętym uśmiechem, a na drzewach często możemy dostrzec duchy z prześcieradła czy zwisające kościotrupy. Amerykanie mają hopla na punkcie równo przystrzyżonych trawników, a w Halloween prócz zielonej trawy podwórko zdobią nagrobki. Pajęczyny i pająki również są na poziomie dziennym. Rozmiarami i strukturą przypominają olbrzymy straszące niejedno dziecko.

Mój wpis o Halloween przeczytacie tutaj.

Na ten czas otwierają się specjalne sklepy ze strojami, gadżetami i ozdobami na Halloween. Sam sklep też ma swój urok. Raz choćby podskoczyłam ze strachu, kiedy eksponat zaczął wydawać z siebie dźwięki. W Walmarcie po jednej stronie są dekoracje na Halloween, a po drugiej już na Boże Narodzenie. Zakupić możecie piwo z dyni, snickersy dyniowej, reese także z dyni, no i oczywiście same dynie. Czasami miałam wrażenie, iż dynia wyskoczy choćby z lodówki.

Halloween w USA świętowane jest bardzo radośnie i teatralnie. Sama lubię patrzyć na te wystawy i motywy zrobione z dyni. Halloween świętują nie tylko dzieci. Dorośli także przebierają się w upiorne stroje i udają się na imprezy na mieście.

Halloween to dla mnie z jednej strony niespełnione marzenia z dzieciństwie, ale także część amerykańskiej kultury, którą chciałam poznać. W Polsce Halloween budzi mieszane uczucia. Jedni uważają, iż to jest okropne święto wyśmiewające śmierć, a inni chętnie pójdą na imprezę tematyczną.

Wielki Kanion naprawdę jest wielki

Z USA zawsze kojarzyła mi się Statua Wolności, a zaraz po niej Wielki Kanion. To niesamowite dzieło przyrody zaliczane jest do jednego z naturalnych cudów świata. Wielki Kanion nie zawiódł nas pod żadnym względem. Na żywo jest tak samo ogromny, malowniczy i ciężko wzrokiem objąć tą wielką otchłań Na miejscu okazało się, iż między południową krawędzią, a tarasem widokowym skywalk jest około 8 godzin drogi. To tylko podkreśla wielkość kanionu. Kolejnym razem koniecznie musimy zejść w dół i spojrzeć na kanion z innej perspektywy. Zdecydowanie to było jedno z najbardziej magicznych i spektakularnych rzeczy, które zobaczyliśmy w USA.

Kawa z ekspresu przelewowego

Niech teraz wypowie się Michał

Jak poprosicie o kawę w Polsce, to usłyszycie – „rozpuszczalną, czy sypaną?” (tak jakby rozpuszczalna też się nie sypała), zaraz potem „czarna czy z mlekiem?”. Dwa pytania, dwie odpowiedzi na każde – razem cztery różne kawy. We Włoszech dowiecie się, iż Prawdziwa Kawa jest tylko jedna i dostaniecie espresso. W Turcji dostaniecie kawę po turecku, która wbrew pozorom różni się od naszej „sypanej”. Podczas innej podróży dowiecie się, iż kawa grecka, to taka jak po turecku, tylko, iż w Grecji. Natomiast jak poprosicie kawę w Stanach to dostaniecie kawę z ekspresu przelewowego.

Pewnie część z was oczami wyobraźni widzi przydrożną knajpę, w środku stoliki z kraciastą ceratą i kelnerkę w pastelowym fartuchu krążącą miedzy nimi z dzbankiem w ręku. Ja też to widzę, i też oczami wyobraźni, bo nie dane mi było zobaczyć takiej knajpy. Taka knajpa musi gdzieś być, przecież filmy nie kłamią. Jedno jest pewne – kawy z ekspresu przelewowego napijecie się tam na każdej stacji, w sieciowych fast foodach czy wielu sklepach.

Chociaż pomysł na ekspres nie pochodzie ze Stanów, ta kawa już bardziej amerykańska być nie może: duża (a jakże), z dużą ilością kofeiny (w USA wszystko jest takie bardziej i tak, mocniej), łatwa w przygotowaniu (Amerykanie to praktyczni ludzie, o czym się rzadko wspomina) i prosta w smaku. I tu dochodzimy do sedna sprawy – w Polsce taka kawa ma złą opinię, moim zdaniem niezasłużenie. Na pewno amerykańskie stacje mają dużo lepsze kawy niż te z automatów w Polsce. W wielu miejscach (na stacjach również) będzie również wybór mieszanki z pośród kilku rożnych smaków i odmian, co w Polsce nie zdarza się w żadnym miejscu poza kawiarnią. Uwaga na niektóre kawy „z nutką” tego czy owego – często zdarza się, iż ta „nutka” to mocny, słodki syrop smakowy dolany do dzbanka.

Ogólnie kawa smakuje zaskakująco dobrze, choćby dla mnie. W pewnym momencie zacząłem wybrzydzać, iż chcę się napić bardziej „po europejsku” pojechaliśmy to Starbucksa (nie widziałem innych kawiarni przy drogach), tam był ekspres ciśnieniowy i zdziwienie – w menu nie ma espresso. Po co im ten ekspres? No tak, przecież do szklanki musi się jeszcze zmieścić lód, cukier, przyprawy, mleko sojowe, karmel, bita śmietana, skórki pomarańczy i wiórki czekoladowe. Wybór był za duży i za mały jednocześnie (nie wiem dlaczego nie spytałem czy dostanę to espresso spoza menu). W oczach wirowały dodatki z menu, w głowie mętlik, zrobiło się cieplej od zastanawiania. Ech…
„Just medium coffee please…”

Publiczna pralnia

Pralnie ogólnodostępne to chyba już stały element kojarzący się z Ameryką. Siłą rzeczy i my musieliśmy zrobić pranie w takim miejscu. Publiczne pralnie są wszędzie i bez problemu choćby codziennie mogliśmy wymieniać brudne ciuchy na czystą i świeżą odzież. Mieliśmy szczęście, iż trafiliśmy na całodobową pralnie i na spokojnie mogliśmy rozpracować co i jak. Tutaj znowu odwołam się do tego co zawsze – wszystko wygląda jak na filmach. Może to śmieszne, ale chciałam na żywo doświadczyć czegoś, co widziałam tylko na ekranie, co nie było europejskim standardem.

Ogólnie trochę mnie to dziwi, iż większość rodzin nie posiada pralek w domu i wolą specjalnie jechać na miasto, aby zrobić pranie. Wbrew pozorom jest to czasochłonne – np. 45 minut pranie i 45 minut suszenia, albo i dłużej. Jasne, można poczytać książkę, zrobić zakupy, ale przez cały czas jest to aktywność, która pożera trochę czasu. Zakładam, iż finansowo być może jest to opłacalne (5 $ za pranie i suszenie), ale czasowo mam wątpliwości. No i zakładam, iż nie zawsze mamy to szczęście, iż wszystkie pralki są wolne, więc dodatkowe czekanie warto wpisać w grafik. Tak czy inaczej jakość sprzętów w pralni cały czas idzie do góry, a w pomieszczeniu nie brakuje gazet, telewizora czy dostępu do Internetu.

Co jeszcze dorzucilibyście do tej listy? Ja bym jeszcze chciała zobaczyć na żywo rodeo:)

Idź do oryginalnego materiału