1/72 P-51D Mustang – Royal Class – Eduard

kfs-miniatures.com 1 miesiąc temu

1/72 P-51D Mustang

Dual Combo

Royal Class

Eduard – R0021

Nie wiem czemu, ale nazwa specjalnych limitowanych zestawów Eduarda od zawsze kojarzy mi się z kultowym “royal with cheese”. W sumie i tu i tu to “royal” znaczy coś ekstra. A co ekstra dostajemy w tym królewskim wydaniu nowego modelu P-51D Mustang od Eduarda?

Po pierwsze, bardzo ładne i już chyba klasyczne opakowanie, które całkiem dobrze zostało wypełnione plastikiem. I nie tylko. Mamy tutaj w końcu zestaw serii “dual combo”, czyli dwa modele.

Te limitowane zestawy zawsze były bogate w wybór malowań i nie inaczej jest tutaj. Schematów dostajemy aż 14, i jak to było w przypadku “kucyków”, trudno tutaj o nudę. Bok pudła anonsuje malowania nie tylko kolorowymi profilami, ale również dokładnym opisem każdego z nich, co już daje nam pierwszy trop odnośnie zawartości. Otóż, lista zawiera też dokładny opis jaki serie produkcyjne Mustanga D możemy zbudować z tego zestawu: D-5, D-10, D-15, D-20 i D-25. I ta różnorodność bardzo rzutuje na możliwości wyboru danych opcji i sposób montażu dwóch miniatur.

W tym wielkim pudle znajdziemy całkiem sporo dobra. Niektóre rzeczy zresztą też są wielkie. Ale zacznijmy od tych mniejszych. Do zestawów Royal Class Eduard zwykł dodawać jakiś gadżet, i tym razem dostaliśmy odznakę “Mighty Eight”. Miły dodatek, który może ozdobić np. podstawkę z gotowym modelem.

Jednak clue programu to sam model. A więc na początek ramki, których jest tutaj sześć sztuk.

Ramka B z kadłubem i płatem dla wersji D-10 do D-25

Ramka C z kadłubem i płatem dla wersji D-5

Zdwojona ramka E z cała drobnicą do płatowca.

I tak samo zdwojona ramka F z drobnicą, ale głównie z podwieszeniami.

Do tego mamy zdwojoną ramkę A z oszkleniem i detalami, które są częściowo lub w całości przezroczyste.

Arkuszy kalkomanii mamy trzy: jeden gigantyczny, z oznaczeniami państwowymi i całą mustangową pstrokacizną dla wszystkich 14 maszyn, i dwa mniejsze z napisami eksploatacyjnymi.

W osobnym woreczku, usztywnionym tekturką, dostajemy dwie blaszki klasy zoom (czyli detale głównie do wnętrza kokpitu i ewentualnie kilka drobiazgów na zewnątrz modelu), ale co interesujące są to dwa różne zestawy.

W kolejnej strunówce mamy maski cięte w papierze kabuki.

Nową rzeczą (przynajmniej dla mnie) są maski komór podwozia z miękkiej pianki produkcji firmy Omask.

W osobnym pudełeczku znajdziemy zestaw elementów żywicznych.

A na koniec coś do poczytania do poduszki, czyli równie wielką co pudło instrukcję montażu.

Pozwolę sobie zacząć od końca, czyli od instrukcji. Ponieważ fotografowanie trzydziestu dwóch stron tej knigi w tak wielkim formacie jest absolutnie bezcelowe ze względu na brak czytelności, wszystkich ciekawskich odsyłam na stronę Eduarda, gdzie można ją sobie podejrzeć lub ściągnąć w formacie pdf.

Tutaj pozwolę sobie tylko na kilka uwag dotyczących konstrukcji i zawartości owej instrukcji montażu. o ile Eduard zdecydował się ścigać z Arma Hobby na Mustangi, to zdecydowanie dogonił ją w konkurencji skomplikowania opisu procesu montażu. O tym, jak ilość wariantów i podwariantów, oraz opcji i pół-opcji może skomplikować czytelność broszury pisałem w relacji z budowy kucyka od Army.

Eduard jednak poszedł o krok dalej. Zresztą, niech kilka pierwszych z brzegu zdjęć zastąpi tysiąc słów.

Do tego, mamy tutaj nie tylko kwestię wyboru części, ale również konieczność wyboru opcji szpachlowania i rycia linii podziału, oraz kształtowania otworów.

Nawet tak niby prosta rzecz, jak wybór wydechów, jest tutaj bardziej niż skomplikowana i wymaga przemyślenia. Tak, na przykład, wydechy bez osłon przeznaczone są tylko do czterech malowań serii D-5 Mustanga, a więc o ile chcemy wykorzystać wydechy drukowane (dostarczone z modelem w pudełeczku), to możemy wybrać tylko jedno malowanie z owych czterech. Drugi model musimy wykonać już jako serię D-10, D-15 lub D-25.

Generalnie, o ile chcemy zrobić dwa modele z tego zestawu, to każdą taką parę należy skonfrontować z kolejnymi krokami montażu i sprawdzić, czy mamy wszystkie niezbędne części dla obu. Należy przy tym być czujnym na każdym kroku, choćby w kwestii tak niby prostej jak maski oszklenia. Na małym arkusiku mamy zestaw naklejek dla obydwu modeli, a ich rozmieszczenie zajmuje całą stronę instrukcji.

W tym aspekcie Eduard raczej nie popełnia błędów, więc o jakość masek oraz ich dopasowanie możemy być raczej spokojni.

Dokładne schematy malowania oraz ich szczegółowe opisy znajdują się pod linkiem do instrukcji montażu. Tutaj skupię się na samych kalkomaniach. Tak, jak pisałem, arkusz z głównymi oznaczeniami jest wielkości ponadprzeciętnej. Czy jest on wygodny w użyciu? No nie sądzę. Na szczęście każde z malowań zostało od reszty oddzielone przerywaną linią, więc można je sobie wyciąć, a resztę arkusza odłożyć do pudła.

Na zbliżeniach kalkomania krzyczy, iż jest kalkomanią od Eduarda. Detale, mniejsze symbole, pin-upy i napisy wyglądają całkiem fajnie. Kolor czarny na szachownicach i pasach również jest ok – nie ma tutaj rozmycia, czy niejednorodności barwy. choćby niebieski i zielony są całkiem ładnie nasycone. Żółty może miejscami być trochę mniej jaskrawy, ale ciągle nie wygląda źle.

Tradycyjnie, trochę gorzej jest z dwoma kolorami: granatowym i czerwonym. Pierwszy zdecydowanie nie jest jednorodny i widać na nim coś w rodzaju przebarwień. Drugi z kolei, jest jakby wypłowiały. Widać to szczególnie na pasach, gdzie wygląda on trochę jak na słynnych już hinomaru z modelu Zera w skali 1/48. Taki jakiś niewyraźny…

Natomiast napisy eksploatacyjne są już całkiem spoko, jak na skalę 1/72. Tutaj raczej trudno się przyczepić. Wprawdzie na niektórych naklejkach bezcelowe jest doszukiwać się liter, ale mimo wszystko, każda z nich wygląda jak napis.

Na głównym arkuszu kalkomanii dostajemy również imitację zegarów, ale tak szczerze mówiąc, to nie są one konkurencyjne dla dołożonych do modelu blaszek. Zdecydowanie brak im finezji.

A skoro przy blaszkach jesteśmy to kilka słów o nich. Dostajemy dwa arkusiki: jeden dla serii D-5 samolotu i jeden dla pozostałych serii. Tak więc, o ile chcemy użyć blaszek to musimy się zdecydować na dwie różne serie produkcyjne Mustanga D. Na kolorowych arkusikach dostajemy to, co najważniejsze: tablicę przyrządów, wskaźniki, pasy i trochę innych detali do wnętrza i na zewnątrz płatowca. Tablice z blaszki zdecydowanie górują nad zestawową kalkomanią, ale niestety zawierają powtarzający się u Eduarda błąd: wewnętrzny panel tablicy wykonany jest jako wypukły tymczasem w oryginale był on delikatnie cofnięty względem brzegów.

Czyli wszyscy czekają na Yahu…

Jednak nie tylko blaszki wymuszają na nas wybór wersji samolotu, którego model chcemy zrobić. Podobnie jest z żywicami i wydrukami. W pudełeczku znajdziemy dwa woreczki z elementami z żywicy odlewanej i drukowanej 3D, solidnie zabezpieczone gąbeczką. Dostajemy 2 szt. drukowanych foteli, ale tylko jednego typu. Dwa komplety wydechów różnych typów. Dwa komplety kół podwozia głównego, z różnymi bieżnikami na oponach. I dwa identyczne kółka ogonowe.

Drukowane fotele są przedniej urody i aż chce się je malować. Tylko dlaczego nie dostajemy również fotela “kubełkowego”. Poniżej można zobaczyć, iż ten plastikowy jest wcale ładny, ale ciągle… dlaczego? Taka decyzja Eduarda znowu ogranicza nam wybór wariantów malowania o ile chcielibyśmy skorzystać z elementów wykonanych w technologii druku 3D.

Podobnie ma się sprawa z wydechami – wydruk 3D jest najwyższej klasy. Pomimo tego, iż przekrój rur jest tutaj okrągły i można nawiercić te z plastiku, to jednak elementy drukowane są znacznie bardziej filigranowe i “w skali”.

A teraz dochodzimy do kół, czyli największej wtopy tego modelu. chociaż może nie wtopy, bo to by sugerowało wypadek przy pracy, a ja mam teorię spiskową na ten temat. W naszym pudełeczku dostajemy przepięknie odlane żywiczne koła podwozia głównego i dwa kółka ogonowe.

Prawda, iż piękne? Można się pozachwycać, szczególnie gdy porówna je się z tymi na ramkach:

I tutaj po chwili zastanowienia przestaje być wesoło. Powyżej nie porównałem kół żywicznych z kołami modelu od KP albo od wiekowego Airfixa. Nie, to jest właśnie wydany model Eduarda. Moja teoria jest taka: Eduardowi strrrrasznie słabo sprzedawały się żywiczne koła, więc postawił na rozbój z wymuszeniem – albo modelarz kupi żywiczny dodatek, albo zostanie z kołami zestawowymi, które skutecznie zrujnują mu model.

Kompletnie też zgłupiałem w kwestii kółka ogonowego, bo jak się porówna to wtryskowe z żywicznym, to można odnieść wrażenie, iż patrzymy na dwa zupełnie różne koła, z dwóch różnych samolotów.

Jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć jak powinny wyglądać koła w modelu w skali 1/72 to zapraszam do recenzji Mustanga od Arma Hobby (tak, tak, choćby uwzględniając ich fuck up z bieżnikiem) lub ich Jaka-1b, lub Polikarpowa od Clear Propa.

Niemniej, taką okrężną drogą dotarliśmy do ramek z modelami. A więc co my tutaj mamy… Główne elementy, czyli kadłub i płat zostały wykonane naprawdę przepięknie. Eduard powtórzył swoją filozofię z Mustanga w skali 1/48 i te części płatowca, które w oryginale były szpachlowane nie uzbroił w nitowanie. Czy to dobrze czy nie, każdy modelarz rozsądzi w głębi swojego serca. Mnie się ten pomysł podoba. Natomiast tam, gdzie owe nitowanie wykonał, wygląda to prześlicznie. Generalnie, do detali na powierzchniach płata, kadłuba, klap, lotek i stateczników nie można się przyczepić. Top notch!

Wnętrze kadłuba jest natomiast… puste. Wszystko dlatego, iż zarówno kokpit, jak i konstrukcję komory z chłodnicami i kratownicę z kółkiem ogonowym wklejamy jako całe podzespoły. Rozwiązanie to niegłupie, bo pozwala na rozbicie prac na moduły malarskie.

A rozbijać jest co. Takie na przykład komory podwozia składają się ze sporej ilości elementów.

Dodajmy do tego piękne golenie podwozia oraz ich osłony z detalami po obu stronach.

Zresztą, kokpit niczym nie ustępuje wnękom podwozia. Ściany boczne są urody takiej, iż można spokojnie machnąć ręką na żywicę i inne dodatki. Podobnie sprawa ma się ze zbiornikiem paliwa oraz zestawem radiostacji (w dwóch wersjach) na nim zamontowanym. Podłoga kabiny? Nie mam pytań.

Wtryskowe fotele spokojnie wystarczą, a po ich doposażeniu o blaszane pasy, z pewnością będą ozdobą kokpitu. W fotelu “kubełkowym” warto jedynie pocienić boczne ścianki. Drążek sterowy jest tak delikatny, iż trochę strach go w ogóle obrabiać jakimiś ścierniwami.

Tablice przygotowane są i pod blaszki i pod kalki. Niestety, niestety i jeszcze raz niestety powtarzają błąd z wypukłym panelem centralnym.

Eduard, podobnie jak Arma w Koniku garbusku, daje nam do wyboru kilka rodzajów wlotów powietrza do filtrów.

Możemy również wybierać z dwóch różnych opcji kołpaku śmigła, oraz trzech opcjach łopat. Swoją drogą, Eduard zastosował dość ciekawą opcję podzielenia czterołopatowego śmigła na dwa elementy. Mam nadzieję, iż podczas budowy system wycięć okaże się samopozycjonujący i uniemożliwi jakieś przesunięcia łopat.

Eduard zapewnił modelarzom chyba wszystkie możliwe podwieszenia jakie nosiły Mustangi. Mamy tutaj kilka rodzajów zbiorników paliwa, dwa rodzaje bomb, rakiety HVAR, “bazooki”. Wszystko to w jakości bardzo dobrej, ale mam także nieodparte wrażenie, iż niedługo jako żywiczne dodatki do tego modelu zobaczymy każde z tych podwieszeń w formie żywicy odlewanej lub wydruku 3D.

Wydechy wyglądają całkiem ładnie, a ich nawiercenie nie sprawi raczej nikomu kłopotów.

Dość specyficzne rozwiązanie Eduard zastosował w przypadku uzbrojenia. Tutaj wklejamy w płat cały fragment z trzema Browningami. Niby fajnie, gdy chce się pozostać przy wersji z pudła. Gorzej, gdy chcemy wymienić lufy na np. metalowe z Mastera.

Na koniec spójrzmy jeszcze raz na koła. Może coś się zmieniło…

Nie, jednak nie…

Na koniec postanowiłem sprawdzić jak pasują maski komór podwozia i okazało się, iż pasują idealnie.

Pamiętając sytuację z podobnymi maskami do Mustanga Arma Hobby, sprawdziłem w instrukcji jak w modelu są wykonane siłowniki klap podwozia i na szczęście tutaj raczej nie będzie problemów z wpasowaniem zatyczek.

Na przeciwległym do kół krańcu skali jakości co koła stoją natomiast elementy przezroczyste. Jakość “szklarni” jest doskonała. Przejrzysta, cienka, nie zniekształca. Ramki wyposażono w imitację nitów. Drobne elementy, jak światła pozycyjne, celowniki itp również nie budzą zastrzeżeń. interesujące jest mocowanie świateł pozycyjnych na końcówkach skrzydeł, które montowane są na długich trzpieniach wpuszczanych w płat. Tego się nie da urwać… A i trudniej zgubić w trakcie obróbki

Podsumowując: nowy Mustang P-51D od Eduarda konkurencji poprzeczkę zawiesił bardzo wysoko. Dwoma aspektami: modułowością, pozwalającą zbudować każdą z serii produkcyjnych kucyka typu D, oraz jakością, szczególnie powierzchni płatowca. Biorąc pod uwagę, iż Eduard za chwilę dorzuci do tego modelu garść żywic, wydruków 3D, blach i mnogość malowań może oznaczać, iż będzie to pierwszy wybór dla chcących zbudować takiego Mustanga. Bogate wnętrze, komory podwozia i mnogość opcji naprawdę robią w tym modelu wrażenie. Jednak do tej beczki miodu Eduard sam wlał łyżkę dziegciu, w postaci katastrofalnych kół. No to naprawdę nie przystoi takiemu producentowi. Szczególnie po tym, jak wykonał koła w modelach serii Bf109. ALE JEDNAK. Ten bardzo ładny model, szczególnie w wydaniu Royal Class, a prawdopodobnie też w wydaniach dual combo i profipack, nie jest moim zdaniem modelem dla początkujących. Stawiam kolumbijskie pesos przeciwko orzechom, iż model jest bardzo dobrze spasowany, ale jednak, ze względu na charakter oryginału, ilość opcji, wariantów i modyfikacji może być przytłaczająca dla początkującego modelarza. Powtarza się tutaj sytuacja z Mustangiem Arma Hobby, który modelem był doskonale zaprojektowanym, ale jednak dla zaawansowanych modelarzy. Mimo tego, trudno tego nowego modelu z Czech nie polecić, bo naprawdę w ramkach i pudełku prezentuje się doskonale.

Radek “Panzer” Rzeszotarski

P.S. o ile podoba Ci się to co robię na KFS-miniatures możesz kupić mi kawę na buycofee.to

Model do recenzji przekazałem sobie sam.

Idź do oryginalnego materiału