31 października 2025 r.
Walentynka
Dziś postanowiłam wreszcie przestać czekać na wymówki i zapisać, co się dzieje w moim życiu. Po ponad dwóch latach życia razem z Dawidem, jakbyśmy byli jedynie sąsiadami, poczułam, iż nie mogę dłużej milczeć. Nie rozumiałam, dlaczego Dawid tak się od mnie oddalał czy przestał mnie kochać? Dziś wrócił w środku nocy, położył się spać w salonie, a rano, gdy wstał po śniadaniu, usiadłam naprzeciwko niego przy stole.
Dawid, powiesz mi, co się dzieje? zapytałam, starając się nie podnosić głosu.
Co ci nie tak? odpowiedział, popijając kawę i unikając mojego spojrzenia.
Od kiedy urodziły się nasze chłopcy, jesteś zupełnie inny.
Nie zauważyłem.
Mieszkamy razem dwa lata, a ty wciąż zachowujesz się jakbyś mnie nie widział.
Posłuchaj, co ci mam do powiedzenia. W domu zawsze leżą porozrzucane zabawki, w kuchni wciąż unosi się zapach jakichś mlecznych kaszek, a dzieci krzyczą bez przerwy. Czy naprawdę myślisz, iż komuś to się podoba?
Ale to nasze dzieci! wtrąciłam, podchodząc nerwowo do kuchni.
Normalne żony mają jedno dziecko, które spokojnie bawi się w kącie. Ty masz dwoje! Mama mówiła, iż ludzie tacy jak ty tylko się rozmnażają.
Tacy jak ja? spytałam, zaskoczona.
Bez celu w życiu.
To ty zmusiłeś mnie, bym zrezygnowała z uczelni, bo chciałeś, żebym poświęciła się rodzinie! poczułam łzy, które ledwo powstrzymałam.
Po chwili ciszy dodałam: Myślę, iż powinniśmy się rozwieść.
Zaskoczony Dawid odparł: Zgoda. Tylko nie składaj pozwu o alimenty, ja sam ci będę płacił.
Odwrócił się i wyszedł z kuchni. Miałam ochotę płakać, ale z pokoju dziecięcego dobiegł hałas. Bliźniaki właśnie się obudziły i domagały się uwagi.
Tydzień później spakowałam rzeczy, wzięłam chłopców i wyprowadziłam się do małego pokoju w kamienicy przy ulicy Jana Pawła II, którą odziedziczyłam po babci. Nowi lokatorzy jeszcze się nie poznali, więc postanowiłam to zmienić.
Z jednej strony mieszkał ponury, choć nie starzejący się jeszcze mężczyzna, a z drugiej energiczna pani w ok. sześćdziesięciu lat, Zofia Jagodzińska. Najpierw odwiedziłam mężczyznę.
Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, przyniosłam ciasto, zapraszam na herbatę w kuchni.
Uśmiechnąłem się na siłę, a on odrzekł:
Nie jem słodyczy i zamknął przede mną drzwi.
Zrezygnowałam i podeszłam do Zofii. Zgodziła się przyjść, ale tylko po to, by wygłosić swoją przemowę.
Lubię odpoczywać w ciągu dnia, bo wieczorem oglądam seriale. Mam nadzieję, iż wasze dzieci nie będą mnie budzić krzykami. Proszę, nie pozwólcie im biegać po korytarzu, nie dotykać niczego, nie robić bałaganu i nie niszczyć rzeczy! mówiła długo, a ja myślałam o tym, jak gorzkie będzie moje nowe życie.
Zaraziłam chłopców do przedszkola i sama podjęłam pracę jako opiekunka w tym samym przedszkolu, by móc odbierać Andrzeja i Jurka po zajęciach. Pensja była mała, ale Dawid obiecał pomagać. Przez pierwsze trzy miesiące rzeczywiście przysyłał trochę pieniędzy, ale po rozwodzie przestał. Od dwóch miesięcy nie mogłam opłacić czynszu.
Relacje z Zofią pogarszały się codziennie. Pewnego wieczoru, kiedy karmiłam chłopców w kuchni, do drzwi wpadła sąsiadka w jedwabnym szlafroku.
Kochanie, mam nadzieję, iż już załatwiłaś sprawy finansowe? Nie chciałabym, żebyś straciła prąd lub gaz.
Westchnęłam:
Nie, jeszcze nie. Jutro pojadę do byłego męża, chyba zapomniał o dzieciach.
Zofia wtrąciła się:
Karmiacie ich makaronem Jesteście złym rodzicem!
Jestem dobrą matką! odpowiedziałam, wkurzona jej wtrącaniem się.
Zofia zaczęła krzyczeć, a zza drzwi wyłonił się Iwan, mężczyzna z drugiej strony przejścia. Słuchał, jak Zofia wyżywa się na mnie i chłopców, po czym wycofał się do swojego pokoju, po chwili wrócił i położył na stole przed Zofię kilka złotych, mówiąc:
Cicho. To na czynsz.
Zofia ucichła, ale po chwili szepnęła mi:
Pożałujesz!
Zignorowałam to, ale później się rozmyślałam, iż nie miałam wyboru. Następnego dnia pojechałam do Dawida. Posłuchał mnie, a potem:
Mam trudny okres, nie mogę nic dawać.
Czyżbyś się śmiał? Muszę wyżywić dzieci!
Karm je, nie zakazuję.
Złożę wniosek o alimenty.
Śmiało, moja pensja nie wystarczy, abyś płakała. I nie zawracaj mi głowy!
Wróciłam do domu, płakałam. Do wynagrodzenia zostało jeszcze tydzień, a pieniędzy było niewiele. Nagle w drzwiach stanął policjant. Zofia złożyła przeciwko mnie zeznania o groźbach i zaniedbaniu dzieci. Policjant rozmawiał ze mną godzinę, na koniec mówił:
Muszę to zgłosić do opieki.
Co? Nie zrobiłam nic złego!
Takie są procedury, sygnał trzeba potraktować.
Wieczorem Zofia wróciła do kuchni.
jeżeli dzieci znów mnie przeszkadzają, zgłoszę je do opieki!
Co tu robisz? To dzieci!
Gdybyś je karmiła normalnie, spałyby, a nie biegały.
Wtedy Iwan wszedł cicho do kuchni z wielkim workiem i zaczął napełniać lodówkę jedzeniem.
Przepraszam, pomyliłeś lodówki.
Zamknął drzwi i odszedł. Zapytałam go o pieniądze.
Weź dwa tysiące złotych, oddam resztę później.
Wróciłam do kuchni, gdy usłyszałam krzyki Zofii. Biegnąc, zobaczyłam Zofię wskazującą na rozlany na stole herbatę plamę i krzyczącą:
Biedni! Bezdomni! Co z waszym wschowaniem?
Odłożyłam dzieci do pokoju, wycierałam podłogę i próbowałam się uspokoić. Chłopcy siedzieli cicho na łóżku, przytuleni do mnie.
Spokojnie, kochani, znajdziemy wyjście, damy radę.
Następnego wieczoru zapukał do drzwi Iwan. Za nim stały dwie nieznajome kobiety, policjant i mężczyzna.
Czy to Pani Walentynka? zapytała jedna z kobiet.
Tak.
Jesteśmy z opieki.
Zaczęli przeszukiwać mieszkanie, otworzyli lodówkę, odwrócili kołdrę. Zanim jednak zdążyli zabrać chłopców, Iwan podszedł i wciągnął mnie za ręce, wyrzucił topór z dłoni i rzucił do mnie:
Nie oddawaj ich!
Poczułam, jak adrenalina parzy krwi, ale Iwan odciął mi ręce, a policjant przytulił się do chłopców i wyciągnął ich po schodach. Gdy krzyki ucichły, a samochód odjechał, upadłam na podłogę, wyjąc jak zwierzę.
Wstałam, rozejrzałam się po pokoju. Na podłodze leżał stary topór, który kiedyś miał moja babcia, gdy ogrzewaliśmy dom piecem. Wzięłam go, poczułam ciężar w dłoni, uśmiechnęłam się gorzko. Ruszyłam w stronę drzwi Zofii.
Kiedy drzwi wyłamano, a Zofia ukryła się pod łóżkiem, ktoś chwycił mnie i odebrał topór.
Głupia! Co robisz? Kogo krzywdzisz?
To był Iwan. Odpowiedziałam:
Wiem już, iż wszystko mi jedno
Iwan odprowadził mnie do swojego pokoju, położył na kanapie i podał tabletkę. Wypiłam ją, licząc, iż zaraz uciekę do mostu, ale sen przytłumił mnie natychmiast.
Następnego dnia poszedłam do Dawida. Wysłuchał mnie, a potem:
Nie mogę ci nic dawać.
Złość zalała mnie, więc zgłosiłam się po alimenty. Dawid odparł, iż jego wynagrodzenie nie pozwoli mu nic dawać, a ja będę płakać.
Dzień później w drzwiach stanął kolejny policjant. Zofia ponownie złożyła doniesienie, iż grodzę jej życiu i iż moje dzieci są zaniedbywane. Rozmawiał ze mną godzinę, a potem powiedział, iż musi to zgłosić do opieki.
Wieczorem Zofia wróciła, grożąc, iż jeżeli dzieci znowu mnie uciążą, wezwie opiekę. Gdy znów rozgrzewała mnie swoim hałasem, Iwan przyszedł z wielkim workiem i w ciszy napełnił lodówkę jedzeniem.
Poddaliśmy się temu, iż po kilku tygodniach udało mi się zdobyć dwa tysiące złotych od Iwana. Wróciłam do domu, w którym znowu usłyszałam krzyki Zofii.
W końcu, po wielu spotkaniach z opieką, wyszła decyzja mogę zatrzymać dzieci. Upewniłam się, iż policja i opieka wydały mi dokumenty. Zofia patrzyła na mnie, jakby chciała coś powiedzieć, ale w końcu odwróciła się i opuściła pokój.
Po kilku tygodniach Iwan pomógł mi dostać pracę jako technik w fabryce, w której kiedyś pracowałem. Nie zarabiam miliony, ale wystarcza to na chleb i mleko. Martwi mnie jednak, iż Iwan stał się coraz bardziej ponury. Pewnego dnia upuścił swoją kurtkę, a z kieszeni wypadł telefon z moim zdjęciem na ekranie. Zawołałem go do pokoju.
Iwan, muszę coś ci powiedzieć. usiadłam obok niego.
Co? spytał.
Zawsze bałam się mówić, iż czegoś żałuję. Boję się, iż nie wykorzystam szansy, by powiedzieć prawdziwe słowa.
Co chcesz? zapytał.
Wziąłem głęboki oddech i, nieco żartobliwie, zapytałam:
Czy mógłbyś wyjść za mnie za mąż?
Spojrzał na mnie długo, potem ujął mnie delikatnie za twarz i odpowiedział:
Nie potrafię pięknie mówić, ale wiesz, iż zrobię wszystko dla ciebie i chłopców.
Po tym, kiedy policja przybyła po odebraniu dokumentów, wyciągnęli mnie z mieszkania, a Jaś i Jurek płakali. Widząc to, poczułam, iż muszę być silna.
Dziś, po kilku miesiącach, życie zaczyna wracać do normy. Zofia prawie nie wychodzi ze swojego pokoju, a ja pracuję w fabryce, dostaję wystarczająco pieniędzy, by kupić chleb i mleko. Czasami przychodzę do domu Iwana, aby pożyczyć trochę cukru. Wciąż wspominam, jak wtedy w kąpieli myślałam, iż nie ma ratunku, a jednak znalazłam go w najmniej spodziewanym miejscu w sobie i w ludziach, którzy nie zostali mi obcy.
Zapisuję to, aby nie zapomnieć, iż choćby w najciemniejszych chwilach potrafi się znaleźć światło.




![[EN & UKR ]…](https://i2.wp.com/migranciwpolsce.pl/wp-content/uploads/2025/12/595791035_1337730111730960_6957411931236198999_n.jpg?ssl=1)






