Tego dnia obudziłam się wcześniej niż zwykle. Jubileusz 70. urodzin – wyjątkowy moment, który czekałam z nadzieją. Wyobrażałam sobie, iż tego dnia mój dom wypełni się śmiechem, życzeniami i bliskimi, którzy przyjadą, by świętować ze mną ten szczególny dzień. Przecież 70 lat to nie byle jaka okazja.
Poranek minął spokojnie. Usiadłam w kuchni z filiżanką kawy i patrzyłam na telefon.
Czekałam. Byłam pewna, iż zadzwoni. Mój syn, Marek, zawsze pamiętał o moich urodzinach, choćby wtedy, gdy był bardzo zajęty. W zeszłym roku przysłał piękny bukiet róż i obiecał, iż na moje 70. zorganizujemy coś wyjątkowego. "Mamo, będzie niespodzianka, zobaczysz!" – powiedział wtedy przez telefon.
Ale telefon milczał.
Około południa postanowiłam sama zadzwonić. W końcu może coś się stało, może zapomniał telefonu, może jest w pracy. Wybrałam jego numer i poczekałam, aż odbierze. Po kilku sygnałach usłyszałam jego głos, ale nie taki, jakiego się spodziewałam. Był zniecierpliwiony.
– Cześć, mamo. Co się stało? Jestem zajęty – powiedział szybko.
– Marek… To dzisiaj moje urodziny – powiedziałam cicho, starając się ukryć drżenie w głosie.
Zapadła chwila ciszy, która wydawała się wiecznością.
– Ojej, mamo, przepraszam. Kompletnie zapomniałem. Mam tyle pracy, a dzieci chorują... Wiesz, jak to jest. Zadzwonię później, dobrze? – odparł, jakby próbując gwałtownie zakończyć rozmowę.
Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo już się rozłączył.
Siedziałam z telefonem w dłoni, czując, jak łzy napływają mi do oczu. Zapomniał. Mój syn, moje jedyne dziecko, zapomniał o moim jubileuszu. Zamiast życzeń usłyszałam wymówki, które tylko bardziej bolały.
Po południu sąsiadka, pani Halina, przyszła z małym ciastem. „Wszystkiego najlepszego, pani Krysiu!” – powiedziała z uśmiechem. Było miło, ale to nie to samo. W głębi duszy pragnęłam, żeby Marek stanął w progu z bukietem kwiatów, żeby objął mnie i powiedział, iż mnie kocha, iż jestem dla niego ważna.
Wieczorem spojrzałam na stół w jadalni. Był pusty, choć rano ustawiłam tam swoje najlepsze filiżanki i talerzyki, licząc na gości. Świece, które chciałam zapalić, stały nieruszone. Byłam sama.
Dzwonek do drzwi rozbrzmiał późnym wieczorem. Serce zabiło mi szybciej – może Marek jednak przyszedł? Może chciał mnie zaskoczyć? Otworzyłam drzwi, ale to był listonosz, który pomylił adresy. Nadzieja, którą czułam, zgasła jak płomień świecy na wietrze.
Telefon nigdy nie zadzwonił ponownie. Marek nie oddzwonił, nie przysłał wiadomości. Byłam dla niego jednym z wielu obowiązków, które można odłożyć na później.
Siedząc w pustym domu, zrozumiałam, iż czasem największym bólem nie jest samotność, ale bycie zapomnianym przez tych, których kochamy najbardziej.