Wstań o świcie i ugotuj mamie zupę rozkazał Piotr. Niech ją gotuje ten, kto od niej się urodził.
Grażyna siedziała w ulubionym fotelu z kubkiem kompotu, nieświadomie wpatrzona w ekran telewizora. Piątek, dziewiąta wieczorem. Na ekranie przeskakiwały napisy końcowe kolejnego serialu, a ona nic nie widziała myśli krążyły wokół jutrzejszego sobotniego rytuału: wizyty teściowej.
Po pięciu długich latach małżeństwa te weekendy stały się prawdziwym testem przetrwania. Każda sobota, niczym przekleństwo nie do zdjęcia.
Wszystko zaczęło się niewinnie. Teściowa, pani Teofila, przyjeżdżała do nowożeńców raz w miesiącu na pogawędkę, na kawę, by zapytać, co u wnuków. Piotr wtedy mówił z troską w głosie:
Mama jest samotna, już od dziesięciu lat nie ma ojca. Dajmy jej trochę uwagi, wesprzyjmy ją emocjonalnie.
Grażyna chętnie przyjmowała tę prośbę. Przecież to rodzina męża, trzeba szanować starsze pokolenie i okazywać troskę.
Jednak z czasem, po cichu, wszystko zaczęło się zmieniać.
Pierwsze były drobiazgowe uwagi o porządku w domu. Po pierwszej wizycie Teofila delikatnie zwróciła się do syna w korytarzu:
Piotrusiu, kochanie, a czy ktoś w waszym domu odkurza podłogi?
Grażyna, oczywiście, iż odkurzam, mamo zdziwił się Piotr taką odpowiedzią.
To dziwne, bo na linoleum widać ślady, a na listewkach kurz się gromadzi.
Od tego pamiętnego dnia przed każdym przyjazdem teściowej Grażyna zamieniała się w maniakalną sprzątaczkę. Czyściła mieszkanie godzinami, aż do siódmego potu.
Podłogi myła dwa razy najpierw mocnym płynem, potem szorowała na sucho. Kurz wycierała wszędzie: meble, półki, choćby grzejniki i listwy. Wannę polerowała, aż lśniła jak nowa.
Mama od dziecka przyzwyczajona do perfekcyjnej czystości tłumaczył Piotr, patrząc na żonę, jaką się rozczochrować odkurzacz w kątach. U niej w domu zawsze porządek, jak w muzeum.
A ja co, mam być błaznem? pytała zmęczona Grażyna, marszcząc wygiętą plecy.
Nie, po prostu trochę bardziej swobodna w domowych obowiązkach.
Swobodna. Doskonałe określenie dla kobiety, która w banku pracuje po dziesięć godzin dziennie, zajmując się nerwowymi klientami, raportami i wymaganiami szefa.
Jednak Grażyna znosiła to z godnością. Rodzina to przecież kompromisy i wzajemne ustępstwa, prawda?
Po roku Teofila zaczęła przychodzić częściej. Najpierw co dwa tygodnie, potem co każdą sobotę bez wyjątku.
Sama się nudzi w pustym mieszkaniu uspokajał ją Piotr. Dobrze, iż ma gdzie odpocząć duszą.
Odpocząć. Jakże piękne słowo w tym kontekście.
Bo w ich domu odpoczywała wyłącznie teściowa, a Grażyna harowała jak koń na galernych barkach.
Do wymagań dotyczących nieskazitelnej czystości dodały się obowiązkowe programy rozrywkowe. Teściowa nie zadowalała się już siedzeniem przed telewizorem z herbatą i ciastkami. Potrzebowała wyjść na miasto, zakupów w sklepach.
Piotrusiu, synku, jedziemy gdzieś, żeby nową bluzkę obejrzeć? co sobotę powtarzała teściowa. Bo szafa już prawie wymiata.
Jasne, mamo! Oczywiście! Grażyno, się szykuj.
I Grażyna, nie mając wyboru, wciągała się w tłuste centra handlowe, dźwigała niekończące się wieszaki z ubraniami, cierpliwie czekała przy przymierzalniach.
Teściowa była kapryśną i wymagającą klientką przymierzała pięćsiedem rzeczy, żeby w końcu kupić jedną, albo wcale nic nie kupić, wzdychając rozczarowana.
Jakość dziś to już nie to, co kiedyś. W czasach PRLu lepiej się szyć potrafili.
Może spróbujemy w innym butiku? proponowała wyczerpana Grażyna.
Śmiało! Tam na pewno lepiej.
I znowu przymierzalnie, kolejki przy kasach, kolejki przy przymierzalniach.
Piotr w tych wyczerpujących wyprawach zakupowych nie brał udziału. Zawsze miał ważniejsze męskie sprawy mecz piłki na telewizorze, spotkanie z kumplami w garażu, mycie auta albo wędkowanie.
Wy, kobiety, macie wrażliwość na takie rzeczy filozofował. Ja tylko wtrącałbym się swoimi radami.
Wrażliwość. Wyśmienite słowo. Po ciężkim tygodniu w banku, włóczenie się po centrach handlowych z kapryśną seniorką okazało się, cóż, interesujące.
Mimo to to nie był koniec ludzkiej cierpliwości.
Wczoraj Grażyna wróciła do domu z pracy bardzo późno, wykończona. Kwartałowy raport do centrali, pilne spotkanie z zarządem banku, awantura z trudnym klientem. Głowa pulsowała od stresu, nogi ledwo utrzymywały zmęczone ciało.
Piotr w tym czasie siedział spokojnie na ulubionej kanapie, rozkoszując się kolejnym odcinkiem kryminalnego serialu. Powoli dopijał herbatę, rozmyślając nad krakersami.
Jak w pracy? zapytał, nie odrywając oczu od ekranu, gdzie toczyła się pościgowa scena.
Bardzo zmęczona przyznała Grażyna, zrzucając się na fotel.
No dobrze, odpoczywaj. A tak w ogóle, jutro rano mama przyjedzie.
Wiem odpowiedziała krótko.
Posłuchaj, Grażyno, wstań jutro wcześniej i ugotuj mamie zupę. Przyjedzie ze wsi zmęczona i głodna. Tylko z kurczakiem z fermy wiesz, żona ma problemy żołądkowe, potrzebuje prawdziwego bulionu, nie jakiejś sklepowej chemii.
Grażyna podniosła głowę wolno:
Kurczak z fermy?
Tak. Na centralnym targu w Warszawie jest pani Łucja, trzyma tam żywe kury. Najważniejsze, żeby były ciepłe, nie mrożone. Mama twierdzi, iż mrożona to nie jedzenie, a bajka.
O której mam je pojechać?
Najlepiej wcześnie, o szóstej rano. Targ otwiera się o szóstej, a o ósmie będziesz już w domu. Mama zwykle przyjeżdża do dziewiątej.
A ty nie jedziesz?
Chętnie, ale ty lepiej się w tym orientujesz. Poza tym zupa to przecież kobieca sprawa. Ja w końcu mogę trochę się wyspać przed południem i nabrać sił.
Grażyna milcząco wzięła się za umywalkę. Myła zęby, rozmyślając o sprawiedliwości życia. Mąż planuje pospać do obiadu w swój wolny dzień, a ona ma wstać o szóstej, pojechać po kurczaka przez całą Warszawę, potem trzy godziny stać przy garku.
Ustawisz budzik? krzyknął Piotr z salonu.
Jaki budzik? nie zrozumiała.
Ten, żeby nie przespąć rano. Mama przyjeżdża o dziewiątej, a zupa potrzebuje czasu.
Grażyna wyszła z łazienki z szczoteczką w ustach:
A ty sam ustawisz budzik?
Po co mi budzik? Nie muszę jutro gotować.
Nie gotować. Jakby nie był to jego własny rodzic. Jakby nie miał nic wspólnego z obowiązkami domowymi.
Dobrze powiedziała neutralnie Grażyna, ale nie ustawiła budzika w telefonie.
Rano obudził ją uporczywy dzwonek do drzwi. Siódma dziesiąta rano. Za oknem wciąż szaro, lekki jesienny deszcz stukał w szyby.
Kto to może być? mruknęła, szukając szlafrok.
To Teofilka! przywitał ją znajomy głos.
Serce skoczyło w gardło. Teściowa, i to dużo wcześniej niż zwykle.
Otworzyła drzwi. Teofilka stała w progu z dwoma dużymi torbami, w lekkim, eleganckim płaszczu, świeża, pełna energii.
Grażynko, dzień dobry! Już pachnie zupą? Czy przyjechałam za wcześnie?
Grażyna z trudem przełknęła suchy w gardle kęs. Zupa, o której usłyszała dopiero wczoraj wieczorem.
Nie ma żadnej zupy zachrypła.
Ojej! zasmuciła się Teofilka. A Piotrek mówił, iż wstaniesz wcześniej
Piotrek śpi.
Teściowa weszła do mieszkania, jakby nie słyszała. Zabrała płaszcz i powiesiła go na wieszaku.
Nic nie szkodzi, kochana! Zaraz jedziemy na targ, kupimy kurczaka. Piotrek powiedział, iż ma być z fermy, świeży. Sklepowy to same chemikalia.
Grażyna stała w szlafroku, patrząc na tą pełną werwy kobietę, a w środku wszystko zaczęło wrzeć.
Nigdzie nie pojedę.
Jak nie pojedziesz? zdziwiła się Teofilka. A zupa?
Niech ją gotuje ten, kto ją zamówił.
Ale Piotrek pracuje całą tydzień! On potrzebuje odpoczynku!
I ja też muszę pracować. I odpoczywać.
Teofilka usiadła przy kuchni, wyraźnie licząc na długą dyskusję:
Grażynko, nie rozumiesz? Lekarz kazał, żebym codziennie rano miał gorącą zupę. Żołądek boli!
Rozumiem. Nie rozumiem, dlaczego to moja sprawa.
Właśnie po pięciu minutach z sypialni wyłonił się Piotr w rozczochranej koszulce, senny i zdezorientowany.
O, mamo! Już przyjechała?
Piotrek! spojrzała Teofilka na syna z nadzieją. Gdzie zupa? Grażyna mówi, iż nie jedzie po kurczaka.
Piotr spojrzał na żonę zdumiony:
Co ty? Wczoraj mówiłaś: wstań wcześniej i ugotuj mamie zupę.
Grażyna powoli obróciła się w stronę męża, starannie wycierała ręce kuchennym ręcznikiem i patrzyła mu prosto w oczy.
Niech ją gotuje ten, kto z niej się urodził.
W kuchni zapadła cisza. Teofilka zamarła. Piotr otworzył usta, zamknął je.
Co to powiedziałaś? zapytał cicho.
To, co myślałam od dawna.
Grażyno! wykrzyknęła teściowa. Jak możesz tak mówić!
Bardzo prosto odpowiedziała Grażyna. Językiem.
Ale ja twoja teściowa!
I co? Czy to czyni mnie twoją służką?
Jaka służka? wtrącił się Piotr. Mama to rodzina!
Twoja rodzina. Twoja matka. To ona ma gotować.
Nie umiem!
Naucz się. Internet pełen przepisów.
Ale ty kobieta! zakłócił mąż.
A ty co, kosmita?
Grażyno powiedziała łagodnie Teofilka rozumiem, jesteś zmęczona, ale obowiązki rodzinne
Czyje obowiązki? przerwała Grażyna. Moje? A wasze?
Jestem starszą kobietą
Która świetnie jeździ na wsi, chodzi po sklepach, wymaga rozrywek. Nie taka już staruszka.
Jak śmiesz! wybuchła teściowa.
Łatwo. Pięć lat wytrzymałam miałam dość.
Grażyna podeszła do kuchenki i włączyła palnik, postawiła mały rondel.
Co robisz? zapytał Piotr.
Robię sobie śniadanie. Owsiankę.
A my?
Nic dla nas. Jesteśmy dorośli.
Grażyno, to nie tak! zareagowała Teofilka.
Co nie tak? To iż nie chcę być darmową gospodynią domową?
Ale ja jestem matką Piotrka!
Więc zajmijcie się matczynymi obowiązkami. Nakarmcie syna.
Nie zamierzam gotować w czyimś domu!
Piotr usiadł przy stole, patrząc zdezorientowany na matkę.
Mamo, może pójdziemy do kawiarni?
W kawiarni drogo zmarszczyła Teofilka. A żołądkowi szkodzi.
To w domu coś przygotuj.
Nie zamierzam!
A ja w ogóle nie umiem gotować! wybuchł Piotr. Grażyno, musisz dbać o rodzinę!
O swoją rodzinę tak. O obce ciotki nie.
Moja mama nie jest obca ciotka!
Dla mnie jest obca. Nie dorastałam z nią, nie przyjaźniłam się, nie wybierałam.
Teofilka rozpadła się w płaczu:
Jak okrutne!
Okrutność to pięć lat wykorzystywania człowieka jako służby odparła Grażyna.
Dokąd idziesz?
Po swojemu. Wy dorośli ogarniecie się.
Odeszła do łazienki. Gorąca woda zmywała pięć lat zmęczenia.
A w kuchni zostali dwaj dorośli, którzy teraz mieli rozstrzygnąć, jak ugotować prostą zupę albo owsiankę.




![[EN & UKR ]…](https://i2.wp.com/migranciwpolsce.pl/wp-content/uploads/2025/12/595791035_1337730111730960_6957411931236198999_n.jpg?ssl=1)






