Wiosenna podłoga tarasowa: Stylowe rozwiązanie na sezon wiosenno-letni

polregion.pl 1 godzina temu

Wiosenna przeprawa

Nad rzeką o szybie trzymała się poranna szronowa pokrywa, a stare deski mostu trzeszczały pod ciężarem kroków. We wsi życie toczyło się zwyczajnym rytmem: chłopcy z tornistrami przebiegali przez most na przystanek, skąd autobus wiózł ich do szkoły; starsza pani Weronika Ostrowska ostrożnie stąpała, omijając szpary między deskami w jednej ręce niosła siatkę z mlekiem, w drugiej laskę. Za nią powoli toczył się trójkołowy rower: pięcioletni sąsiad Staś z powagą pilnował, by nie wjście kołem w dziurę.

Wieczorem pod sklepem zbierała się gromadka na ławce: rozmawiano o cenach jaj, kolejnym ociepleniu i tym, jak przetrwali zimę. Most łączył dwie części wsi po drugiej stronie były ogródki i cmentarz, a dalej droga wiodziła do powiatowego miasta. Czasem ktoś przystawał nad wodą, wpatrując się w lód, który jeszcze nie stopniał na środku rzeki. O most przypominano sobie rzadko stał tu od zawsze, wrosły w krajobraz i codzienność.

Ale tej wiosny deski zaczęły skrzypieć głośniej. Stary Jan Kowalski pierwszy zauważył nową szczelinę przy poręczy dotknął jej i pokocha głową. Wracając do domu, usłyszał rozmowę dwóch kobiet:

Coraz gorzej Nie daj Boże, żeby się ktoś zawalił.
Daj spokój! Tyle lat przetrwał

Słowa zawisły w powietrzu wraz z marcowym wiatrem.

Poranek był pochmurny i wilgotny. Na słupie przy zakręcie pojawiła się kartka w folii: Most zamknięty decyzją administracji ze względu na stan awaryjny. Wstęp i przejazd zabroniony. Podpis sołtysa był wyraźny. Ktoś już próbował odgięc róg ogłoszenia upewnić się, iż to nie żart.

Z początku nikt nie wierzył na serio: dzieci ruszyły zwykłą drogą nad rzekę, ale zawrócili przy wejściu wisiała czerwona taśma i tabliczka Zakaz wstępu. Weronika Ostrowska długo wpatrywała się w tasiemkę przez okulary, po czym wolno zawróciła i poszła wzdłuż brzegu szukać obejścia.

Pod sklepem zebrało się ze dziesięć osób: w milczeniu czytali ogłoszenie po kolei. Pierwszy odezwał się Franciszek Nowak:

No i co teraz? Do autobusu nie dojdziemy Kto zawiezie zakupy?
A jeżeli komuś pilno do miasta? Mamy tylko ten most!

Głosy brzmiały niespokojnie. Ktoś zaproponował przejście po lodzie ale lód już odchodził od brzegów.

Do tej pory wieść rozeszła się po całej wsi. Młodzi dzwonili do urzędu powiatowego pytali o tymczasową przeprawę albo łódź do przewozu:

Mówią, iż czekamy na komisję
A jeżeli pilno?

W odpowiedzi padały urzędowe frazy: przeprowadzono kontrolę, decyzja podjęta dla bezpieczeństwa mieszkańców.

Tego samego wieczora zwołano zebranie w świetlicy: przyszli prawie wszyscy dorośli ubrani ciepło przed wilgocią i wiatrem znad rzeki. W sali unosił się zapach herbaty z termosów; ktoś przecierał zaparowane okulary rękawem kurtki.

Rozmowy toczyły się początkowo cicho:

Jak dzieci będą chodzić? Do głównej drogi daleko.
Zakupy dowożą od strony miasta

Spierano się, czy można samemu naprawić most czy zbudować prowizoryczną kładkę. Ktoś przypomniał dawne lata, gdy wspólnie łatali dziury po wiosennych roztopach.

Wystąpił Tomasz Wiśniewski:

Musimy oficjalnie zwrócić się do urzędu! Trzeba prosić o zgodę choćby na tymczasową przeprawę!

Wtórowała mu Krystyna Szymańska:

jeżeli się wszyscy zbierzemy szybciej dadzą pozwolenie! Inaczej będziemy czekać miesiącami

Uzgodniono wspólne pismo: spisano nazwy tych, którzy mogą pomóc pracą lub narzędziami.

Przez dwa dni trzyosobowa delegacja jeździła do powiatu na spotkanie z urzędnikiem. Przyjęto ich chłodno:

Według prawa wszelkie prace nad rzeką muszą być uzgodnione, inaczej odpowiedzialność spadnie na gminę! Ale jeżeli przedstawią państwo protokół zebrania

Tomasz Wiśniewski pewnie podsunął kartkę z podpisami sąsiadów:

Oto decyzja naszego zebrania! Prosimy o zgodę na tymczasową kładkę!

Po krótkiej naradzie urzędnik wyraził ustną zgodę pod warunkiem zachowania bezpieczeństwa. Obiecał przydzielić gwoźdź i kilka desek z magazynu komunalnego.

Następnego ranka cała wieś już wiedziała: pozwolenie jest, nie można dłużej czekać. Na starym moście wisiały nowe tabliczki, a przy brzegu leżały pierwsze deski i paczka gwoźdź to, co udało się wyprosić. Miejscowi mężczyźni zeszli nad rzekę jeszcze przed świtem: Tomasz Wiśniewski, ponierzchły w starej kurtce, pierwszy wziął łopatę by oczyścić podejście do wody. Za nim podciągali inni: jednym z toporem, innym z workiem drutu. Kobiety nie stały z boku przynosiły herbatę w termosach, ktoś przytachtał wełniane rękawice dla zapominalskich.

Wzdłuż rzeki miejscami leżał jeszcze lód, ale przy brzegu ziemia była rozmiękła. Kalczury grzęzły w błocie, deski kładziono prosto na przemarzniętą ziemię i ciągnięto do krawędzi. Każdy wiedział, co robić: jedni wbijali gwoździe z zębami, inni mierzyli odstępy, by kładka nie zjechała do wody. Dzieci biegały opodal, zbierając gałęzie na ognisko proszono je, by nie deptały po piętach, ale i tak chciały być blisko.

Starzy obserwowali pracę z ławki naprzeciw Weronika Ostrowska otuliła się szczelkiem i trzymała laskę oburącz. Przysiadł obok Staś chłopiec poważnie przyglądał się budowie i co chwila pytał, jak długo jeszcze. Weronika uśmiechnęła się do niego przez okulary:

Cierpliwości, Stasiu niedługo znów pojedziesz przez most.

W tej chwili ktoś krzyknął znad wody:

Uwaga! Nie stawajcie tu deska śliska!

Gdy mżawka się wzmogła, kobiety rozłożyły stary brezent nad miejscem pracy pod nim było choć trochę sucho. Tam też zorganizowano prowizoryczny stół: termosy, chleb w reklamówce, kilka puszek mleka. Przekąszano w biegu: ktoś łyżka herbaty i wracał do młotka lub łopaty

Idź do oryginalnego materiału