W dniu naszych złotych godów mąż wyznał, iż przez całe życie kochał inną kobietę

newskey24.com 1 tydzień temu

W dniu naszego złotego wesela mąż wyznał, iż całe życie kochał inną.

Nie tę, Wojtku, nie tę! Ile razy ci mówiłam!

Anna Kowalska zirytowana machnęła ręką w stronę starego gramofonu. Wojciech, jej mąż, winowajczo wzruszył ramionami i znów zaczął przekładać płyty ułożone starannie na rzeźbionej komodzie.

To może tę? Białe róże? spojrzał na żonę z wahaniem.

Jakie Białe róże? Deszcze niespokojne prosiłam! Dzieci zaraz przyjadą, goście się zbiorą, a u nas cisza jak na stypie. Złote wesele w końcu! Pięćdziesiąt lat! Rozumiesz w ogóle, co to znaczy?

Wojciech westchnął, jego przygarbione ramiona opadły jeszcze niżej. Zawsze był małomówny, a z wiekiem zamknął się w sobie jeszcze bardziej. Anna dawno przyzwyczaiła się do jego milczenia, do tego oderwanego spojrzenia, które zdawało się przechodzić przez nią, przez ściany ich przytulnego dwupokojowego mieszkania w Krakowie. Zrzucała to na zmęczenie, wiek, charakter. Pięćdziesiąt lat to nie żarty. Przyzwyczajasz się do wszystkiego.

W końcu rozbrzmiała znajoma melodia. Anna Kowalska natychmiast złagodniała, wygładziła fałdy na nowej, odświętnej sukni w kolorze szampana, którą podarowała jej córka Magda. W pokoju unosił się zapach drożdżówek i wanilii. Na dużym okrągłym stole nakrytym śnieżnobiałym obrusem stały już salaterki, kryształowe kieliszki błyszczały w promieniach zachodzącego słońca. Wszystko było gotowe na święto. Ich święto.

No, teraz zupełnie co innego burknęła bardziej z przyzwyczajenia niż ze złości. Idź chociaż koszulę odświętną załóż, nie wstydź się przed wnukami.

Milcząco skinął głową i wyszedł. Anna została sama. Obejrzała owoce swoich starań: lśniącą czystością podłogę, wykrochmalone firanki, fotografie w ramkach na ścianach. Oto ona z Wojtkiem zupełnie młodzi, na czarno-białym zdjęciu z ich ślubu. Ona szczupła, śmiejąca się, z wiankiem z chabrów we włosach. On poważny, w garniturze, patrzy prosto w obiektyw. A tu już zdjęcie z synem, z małym Jackiem na rękach. A tu we czwórkę, z podrośniętym Jackiem i Magdą, nad Bałtykiem. Całe życie. Pięćdziesiąt lat.

Wydawało jej się, iż to było wczoraj. Jak ona, dziewczyna z miasta, przyjechała do małej wsi pod Kielcami, by uczyć w szkole. Jak poznała go, miejscowego elektryka, cichego i nieco niezdarnego. Nie mówił pięknych słów, nie wręczał bukietów róż. Po prostu był obok. Naprawiał cieknący kran, odprowadzał ją w śnieżycę, przynosił słoiki z kiszonkami od swojej matki. Jego niezawodność i stateczność przekonały ją bardziej niż romantyczne wyznania. I gdy oświadczył się, zgodziła się bez wahania.

Dzwonek do drzwi przerwał jej wspomnienia. W progu stały dzieci z ogromnymi bukietami i hałaśliwymi wnukami. Dom wypełnił się śmiechem, rozmowami, gwarem. Jacek, jej poważny syn, który został lekarzem, z zakłopotaniem wręczył rodzicom voucher do uzdrowiska. Magda, jej gadatliwa córka, ze łzami w oczach czytała wzruszający wiersz własnego autorstwa. Wnuki dawały swoje niezdarne rysunki.

Anna Kowalska promieniała. Siedziała na honorowym miejscu przy stole, obok Wojciecha, i czuła się jak królowa. Jej życie się udało. Miała wspaniałego męża, wspaniałe dzieci, dom pełną miskę. O czym jeszcze można marzyć? Czuło spojrzała na Wojciecha. Siedział wyprostowany, w swojej najlepszej koszuli, i uśmiechał się. Ale uśmiech był wymuszony, a oczy znów patrzyły gdzieś w dal.

Wieczór minął jak sen. Goście rozeszli się, dzieci, ułożywszy zmęczone wnuki, też odjechały. W mieszkaniu znów zrobiło się cicho. Tylko cicho grała muzyka ze starego gramofonu.

Dobrze nam było, co? powiedziała Anna, sprzątając ze stołu. Dzieci się postarały. I wnuki

Wojciech nie odpowiedział. Stał przy oknie i patrzył na nocne miasto. Anna podeszła, objęła go za ramiona.

Co z tobą, Wojtku? Zmęczyłeś się?

Drgnął na jej dotyk, powoli się odwrócił. W przyćmionym świetle lampki jego twarz wydała jej się obca, wykończona.

Aniu zaczął cicho, a głos mu zadrżał. Aniu, ja

Co ty? zaniepokoiła się. Źle się czujesz? Ciśnienie?

Nie pokręcił głową. Muszę ci powiedzieć. Nie mogę już tego nosić w sobie. Pięćdziesiąt lat to za długo.

Anna Kowalska zastygła, ręce jej opadły. W piersi zrobiło się zimno od złego przeczucia.

Co powiedzieć, Wojtku? Nie strasz mnie.

Głęboko westchnął, spojrzenie odsunął. Jego ręce nerwowo gniotły brzeg obrusa.

W dniu naszego złotego wesela to chyba słuszne. Żeby było uczciwie. Choć raz w życiu.

Zamilkł, zbierając siły. Pokój pogrążył się w dzwoniącej ciszy, przerywanej tylko tykaniem zegara.

Ja całe życie kochałem inną, Aniu.

Słowa spadły w ciszę jak kamienie w głęboką studnię. Anna patrzyła na niego i nie rozumiała. Zdawało jej się, iż przesłyszała się. To niemożliwe. Jakiś zły, absurdalny żart.

Co? powtórzyła szeptem. Kogo?

Jadzię wyszeptał, a to jedno imię, wypowiedziane z taką skrywaną czułością, sparzyło ją mocniej niż policzek. Jadzię Nowak. Pamiętasz ją? Chodziłyśmy razem do klasy.

Jadzia Nowak. Oczywiście, iż pamiętała. Świetlista, roześmiana dziewczyna z grubym warkoczem i dołkami w policzkach. Najpiękniejsza w szkole. Wszyscy chłopcy za nią szaleli. Ale wyszła za jakiegoś oficera i wyjechała ze wsi zaraz po maturze. Anna prawie jej nie widziała od tamtej pory.

Ale to było w szkole wyjąkała, łapiąc się tej myśli jak tonący brzytwy. Dziecięce zauroczenie

Nie, Aniu gorzko się uśmiechnął. Nie dziecięce. Chciałem się jej oświadczyć po wojsku. Pisałem listy. A gdy wróciłem ona już była mężatką. Miesiąc później wyjechała z mężem do

Idź do oryginalnego materiału