Tatusiu, nie odchodź! Kochany, nie zostawiaj nas! Tatusiu, nie kupuj mi już niczego, ani też Lechowi. Po prostu zostań z nami! Nie potrzebujemy żadnych samochodzików ani cukierków. Żadnych prezentów! Tylko bądź blisko! krzyczał sześcioletły Kacper, uczepiony nogi ojca.
Ich mama w tym czasie płakała w pokoju. Nie miała siły wstać i wyjść.
A czternastoletni Lech stał z zaciśniętymi pięściami. Miłość do ojca walczyła w nim z nienawiścią.
Kacper był jeszcze malutki. Nic nie rozumiał. Ale on, Lech, widział, jak bardzo cierpiała matka. Jak dzień wcześniej klęczała, błagając ojca, żeby został. Choć na trochę. Dopóki Kacper trochę podrośnie. Ale prośby nie pomogły.
Przestań! Wstawaj! Nie upokarzaj się, słyszysz! Nie jesteś mu potrzebna! Ani ja, ani nikt z nas, to niech się wali! Lech podbiegł i zaczął odrywać młodszego brata od taty.
Synu, po co tak? Będę was odwiedzał, pomagał wam. Tylko będę mieszkał w innym miejscu. Ale to nie znaczy, iż was mniej kocham. Tak po prostu postanowiliśmy zaczął ojciec.
Kto postanowił? Ty postanowiłeś! Myślisz, iż nic nie słyszałem? Mama prosiła cię, żebyś nie odchodził. Tu jest ona i my! Jesteśmy rodziną. A ty idziesz! Do jakiejś baby! Ona jest dla ciebie ważniejsza niż my, tak? Lech walczył ze łzami.
Gdyby ojciec go przytulił, postawił torby i powiedział, iż to głupi błąd Rzuciłby mu się na szyję. I wszystko by wybaczył. Bo to tata.
Ten, który uczył go naprawiać samochód, zabierał na ryby, grał w piłkę, czytał książki przed snem. Jak mógł tak po prostu wykreślić ich ze swojego życia? Za co?
Kacper darł się z płaczu. Matka łkała. Ojciec spojrzał na nich wszystkich i wyszedł, ze spuszczoną głową.
A za nim długo jeszcze leciało: Tatusiu! Nie odchodź!.
Od tego dnia wszystko się zmieniło.
Lech znienawidził ojca. Nie chciał się z nim spotykać, wyrzucał prezenty, które przynosił.
Kacper czekał. Czasem siedział pod drzwiami, czasem stał na balkonie i patrzył w dal.
Ojciec prosił, żeby pozwolili mu zabrać dzieci na spacer. Matka nie zgadzała się.
Choć Lech i sam nie chciał. Kacper rwał się do ojca, ale mówiono mu tata nie chce cię widzieć.
Ich mama z dumą zrezygnowałaby z alimentów, ale trzeba było z czegoś żyć.
Zakochał się wasz tatuś. Ot, jak to bywa! Gdzie indziej słodziej! Dzieci mu niepotrzebne. Tam teraz inne pójdą! lubiła mawiać.
Lech słuchał w milczeniu. Kacper płakał.
Po roku ojciec wrócił. A raczej chciał wrócić. Kacpra nie było w domu. Tylko Lech i matka. Ojciec przepraszał, mówił, iż się pomylił. Zrozumiał. Nie może bez nich żyć.
Ale matka nie przyjęła go z powrotem. To były chwile jej zemsty. Lech też nie wybaczył. Krzywda była zbyt świeża.
A Kacpra nie spytali. Był jeszcze za mały.
Minęły lata. Lech zajął się handlem. Kacper został lekarzem. Starszy brat założył już rodzinę. Młodszy do końca opiekował się matką, ale niedługo jej zabrakło.
Niedługo potem Kacper postanowił ożenić się z przyjaciółką z dzieciństwa Kasią.
Wcześniej starszy brat miał interesy w innym mieście. Zaproponował wspólną podróż. Dla rozrywki. Zamiast samochodu wybrali pociąg. Pili herbatę, rozmawiając przy dźwięku kół.
Nie kłócili się, żyli w zgodzie, choć widywali się rzadko. Ale byli zbyt różni charakterem. Twardy, nieznoszący sprzeciwu Lech słuchał tylko siebie.
Brata nazywał żartobliwie panem doktorem miłości. I radził mu, żeby odrzucił dobroć bo teraz nie jest w modzie.
Po załatwieniu spraw spacerowali po nieznanym, pięknym mieście, podziwiali widoki. Potem ruszyli na dworzec.
Niemal przy wejściu Lech omal nie potknął się o mężczyznę. Wrzucił mu pogardliwe spojrzenie, mrucząc, iż nie ma co siedzieć tam, gdzie nie trzeba. Tamten rozłożył się na kartonie. Brudny, z brodą, bez nóg. I nagle podniósł wzrok.
Kacper już przeszedł dalej, gdy usłyszał śmiech brata. Zatrzymał się.
Lech rechotał, wskazując palcem na bezdomnego. Kacper gwałtownie podszedł, chwycił brata za rękaw i pociągnął za sobą.
Przestań! To nieładne. Nie wiemy, co go spotkało. Nie nam go oceniać! szepnął.
Co? Nie nam oceniać, braciszku? Właśnie nam. Nie poznajesz? Ty byłeś za mały. Ale ja poznałem od razu. Oczy naszego taty są wyjątkowe takie same jak nasze. Zielone. Mama zawsze mówiła, iż zakochała się w jego oczach. Na próżno, jak widać. Co, św











