O stylu podróżowania Zetek na łamach naTemat pisaliśmy już kilkukrotnie. Planowanie wyjazdów ze sztuczną inteligencją, czy szukanie informacji o atrakcjach na TikToku to już norma. Millenialsi nie są w stanie zrozumieć też mody na luksusowe rodzinne wakacje, która panuje wśród Zetek. To właśnie dzieci mają planować całe podróże, a rodzice płacić bardzo wysokie rachunki.
Ale wśród Zetek pozostało jeden trend, który na pierwszy rzut oka w ogóle do nich nie pasuje. Okazuje się, iż młodzi turyści oprócz zwiedzania atrakcji, czy wylegiwania się na plaży lubią… odwiedzać lokalne markety. Odkąd pamiętam, sama to robię, ale nie wiedziałam, iż to tak popularne.
Supermarket na urlopie to podstawa. Tak podróżują Zetki
Hipermarkety, supermarkety i dyskonty to istne świątynie konsumpcjonizmu. Każdego dnia marnowane są w nich tony żywności. I właśnie dlatego te miejsca wydają się przeczyć poglądom Zetek, dla których ekologia i troska o środowisko są tak istotnymi kwestiami.
Mimo tego podczas zagranicznych wakacji wielu młodych turystów kieruje się właśnie ku supermarketom. Wizyta w sklepach jest dla nich równie istotna co odwiedzenie znanego muzeum, czy spacer uliczkami miasta. Dlaczego? Jak podkreślają eksperci, w ten sposób Zetki chcą lepiej poczuć klimat danego miejsca i przyjrzeć się codziennemu życiu jego mieszkańców.
W końcu to przecież zakupy w dyskontach są niemalże codziennością każdego z nas. Będąc w nich, można przypadkiem podsłuchać rozmowy lokalsów. Zobaczyć, czy zakupy robią rodzinnie, czy raczej samodzielnie. Wiele o mieszkańcach danego miejsca mówi także zawartość ich koszyka. Warto podglądać, po jakie produkty sięgają, żeby kupić coś smacznego np. w formie pamiątki z wyjazdu. Dodatkowo będziemy przynajmniej mniej więcej wiedzieć, co gotują w domowym zaciszu.
Od kilku lat podczas wyjazdów zaglądam do supermarketów. Różnice są duże
Dopóki przez mojego TikToka nie przewinęły się dziesiątki filmików z młodymi tiktokerami w marketach, nie sądziłam, iż zwiedzanie supermarketów stanowi jakiś większy trend. Sama podróżuję od kilku lat i zawsze chętnie zaglądam do okolicznych dyskontów. I nie ma dla mnie znaczenia, czy lecę na wakacje na własną rękę, czy jestem na all inclusive. Supermarket to punkt obowiązkowy.
Ciekawie w marketach jest zwłaszcza podczas wyjazdów ze znajomymi. Wtedy wchodzimy między półki i rozglądamy się za produktami, których nie ma w Polsce. Oczywiście przynajmniej kilka z nich (zwłaszcza słodycze i chipsy) trafia do naszego koszyka, a później odbywa się wielkie testowanie. W ten sposób spróbowałam np. chipsów o smaku sushi, czy KitKata matcha (zanim do było modne).
Czasami przeżywam tam także zderzenie kulturowe. Nigdy nie zapomnę pierwszej wizyty w markecie na Azorach, a dokładnie w Ponta Delgada, stolicy archipelagu. Podczas spaceru między alejkami cały czas wyczuwałam nutkę nieprzyjemnego zapachu, której nie mogłam w żaden sposób zidentyfikować. Zagadka rozwiązała się na dziale rybnym. Na całym stanowisku rozłożony był solony dorsz. Tego zapachu, a w zasadzie smrodu, nie zapomnę chyba nigdy.
Do marketów często zaglądam też w celu zaspokojenia swojej ciekawości i porównania cen z polskimi. Bardzo podobne kwoty trzeba zapłacić za podstawowe produkty w Tunezji, gdzie markety były puste. Ceny są tam zbyt wysokie dla Tunezyjczyków, dlatego wiele osób robi zakupy na bazarach.
Natomiast w Wietnamie sklepem spożywczym okazał się Cirkle K, tak, w Polsce jest to stacja paliw. Jednak tam również zakupy robili głównie turyści. Kiedy chciałam poczuć lokalny klimat, szłam na jeden z bazarów, który tętnił życiem. Widziałam tam owoce i warzywa, o których w Polsce choćby nie słyszałam. Klasyką byli też targujący się Wietnamczycy, którzy na koniec ogromne zakupy pakowali na swoje skutery.
Dodatkowymi atrakcjami były targi na wodzie w Dolinie Mekongu, do których podpływało się łodziami. To właśnie na lokalnych bazarach moim zdaniem można doświadczyć prawdziwego życia w krajach Azji Południowo-Wschodniej. Tylko trzeba znaleźć takie dla mieszkańców, a nie te tworzone pod turystów.
Zetki chodząc do marketów oszczędzają podczas podróży
Chodzenie do marketów to z reguły nie tylko sposób na poznanie lokalnej kultury, ale i oszczędzanie podczas wyjazdów. Nie da się ukryć, iż jedzenie każdego posiłku "na mieście" oznaczałoby bardzo duży wydatek.
Żeby oszczędzić podczas urlopu, część posiłków przygotowuję samodzielnie. Najczęściej w wynajmowanym mieszkaniu lub hotelu jadam śniadania, a produkty na nie kupuję w okolicznych marketach. Później cały dzień poświęcam na zwiedzanie, więc obiad jem w restauracji na mieście.
Na koniec zostaje jeszcze kolacja. o ile mam na nią siłę i ochotę, to znów przygotowują ją sama w mieszkaniu lub hotelu. Często jednak jestem już na tyle zmęczona, iż rezygnuję z jedzenia, biorę prysznic i idę spać, bo wiem, iż przede mną kolejny dzień intensywnego zwiedzania.