— Święta, chcemy jeść! Dosyć już leżenia! — rozległ się niezadowolony głos męża przy moim uchu.

newsempire24.com 1 dzień temu

Święto, chcemy jeść! Dość już leżenia! odezwał się poduszanką niezadowolony głos męża.
Głowa pulsowała, gardło rwie się od bólu, nos jest zatkany. Gdy próbowała wstać, ciało zdawało się być jak wata. Nic więc dziwnego, iż zachorowała.
Cały tydzień panowała upał, a wczoraj pod wieczór zaczęło padać śniegiem i deszczem. Wiosna Nie udało się zamówić taksówki, co w taką pogodę nie jest zaskakujące. Musiała wracać z pracy minibusem. Czekała 30 minut na autobus, który okazał się przepełniony. Ledwie wcisnęła się do środka już było lepiej. Potem jeszcze musiała długą drogę pokonać pieszo od przystanku.
Choć prosiła męża, by ją po drodze odebrał.
Świetluś, jedziemy do mamy z Arturem. Będziemy późno, poinformował ją Wiktor.
Jak zawsze
W efekcie Święto dotarła do domu późno, cała przemoczona i zmarznięta. Spojrzała na zegar 8 rano. Sobota.
Witku, przynieś termometr, proszę! poprosiła.
Co to? Zachorowałaś? zdziwił się Wiktor. A co z śniadaniem?
Zrobicie sami? zapytała żona.
Co masz na myśli sami? nie zrozumiał mężczyzna. A Artur?
Chłopak ma już dziesięć lat! I ty jesteś dorosłym mężczyzną. Przygotuj jajecznicę, niech ci syn pomoże. Uczyłam go gotować, już dorósł.
Ty uczyłaś go gotować? wykrzyknął mąż.
Tak. Co w tym jest? Cały dzień w telefonie. Nic nie chce robić. wzruszyła ramionami Święto.
Jesteś całkiem chora? On przecież facet! Mężczyzna nie musi gotować ani się tego uczyć! To wasza, kobieca sprawa! zirytował się Wiktor. Dobra, jedziemy do rodziców, bo nie macie na nas czasu. Przyjedziemy jutro wieczorem.
Mężczyźni, gwałtownie się zbierając, pojechali do rodziców Wiktora. Świetlana z trudem wstała, znalazła termometr, włączyła czajnik i zamyśliła się
Dlaczego tak się stało? Kiedy przegapiła tę chwilę, kiedy mąż mógł spokojnie przygotować jedzenie nie tylko dla siebie, ale i dla niej, kiedy w chorobie troszczyli się o siebie nawzajem? Kiedy wszystko się zmieniło? Dlaczego nagle wszystkie domowe obowiązki stały się jej jedyną sprawą?
Termometr zasykał na 39,2.
Młoda kobieta wypiła leki i położyła się spać dalej.
Trochę później obudził ją telefon. Dzwoniła mama:
Świetluś, czemu nie odbierasz? Przywykłam, iż rano dzwonisz zgubiłam cię. zmartwiła się Wiktoria Aleksandrowna.
Mamo, trochę się rozchorowałam. Wypiłam lekarstwa i znowu zasnęłam. zachrypła Święto.
Aha, trochę! A gdzie Vitek? Znowu u mamy z Arturem? narzekała mama.
Wyjechaliśmy z Arturem, żeby się nie zarazić. zmierzona odpowiedź córki.
Naprawdę w to wierzysz? Żeby się nie zarazić Powiedz już, żeby nie przemęczać się, bo w końcu będziesz musiała sama myć naczynia! wściekła się kobieta.
No, mamo! chciała się bronić Święto, ale nie dostała słowa. Samo zrozumiała, co się dzieje.
Nie kombinuj! Mam prawo się złościć. Dałam ci męża, nie niewolnicę! Zmierzyłaś temperaturę?
Tak. Rano była wysoka, teraz trochę lepiej, ale sił brak. narzekała córka.
Leż! Teraz tata cię przywiezie. Będę wstawać! Nie jest dobrze, żebyś leżała sama. Czekaj. i Wiktoria Aleksandrowna rozłączyła połączenie.
Święto cicho wstała, umyła twarz, spakowała niezbędne rzeczy, laptopa i już gotowa czekała na ojca.
Ojej! ojciec złapał się za serce, widząc córkę.
Co, tato? Co się stało? przestraszyła się młoda kobieta.
A! To ty! mężczyzna spokojnie wziął jej torbę. Myślałem, iż już umarłem! Bledny jak ściana!
Tato! Czemu tak straszysz? uśmiechnęła się córka. Jedziemy?
Jedziemy. Trzymaj się mnie, bo wiatr cię powieje, potem będziesz szukać mnie! mężczyzna delikatnie pomógł jej wsiąść do samochodu. Wyglądasz chuda, wyczerpana. Nie, córko, matka ma rację, jakbyś była oddana w niewolę. Wybacz, ale wyglądasz kiepsko!
Młoda kobieta nie kłóciła się. Była zmęczona.
U rodziców było przytulnie, smacznie i szczęśliwie. Wiktoria Aleksandrowna poważnie zajęła się córką i już pod wieczór Święcie nieco polepszyło się samopoczucie.
Po raz kolejny zadzwoniła do Wiktora, by poinformować, iż nie będzie w domu, a on odpowiedział z lenistwem:
Co chcesz mi powiedzieć? Nie mogę ci przynieść lekarstw. Wypiłem trochę piwa z tatą. Co? To sobota! Oglądamy piłkę. O, mama chciała z tobą porozmawiać. i Wiktor przekazał słuchawkę mamie.
Święto! Jesteś kobietą! Nie wolno ci leniuchować i zostawiać facetów głodnych! Co jest ważne w rodzinie? Przede wszystkim, żeby mężczyźni jedli, mieli ciepło i nie przeszkadzali! A ty? Bóle cię Wypiłaś tabletkę i wszystko! sarkastycznie pouczała ją Ksenia Anatolewna.
Przechodząca obok mama usłyszała te słowa i zabrała słuchawkę od córki:
Kochana synowo! Facet co? bezsilny? chory? Czy musi być w cieple, najedzony i nie dotykać? oburzyła się Wiktoria Aleksandrowna.
Dlaczego bezsilny? Rodzinny! Poza tym wszyscy faceci tacy są. teściowa nie spodziewała się takiej odpowiedzi. Wiktor, co u ciebie?
Co co? o co chodzi! Podnoszę swoją córkę na nogi. Prawdziwy mężczyzna nie potrafi zadbać o żonę! Nie kupi choćby lekarstwa wypił piwa To też mnie! Żona jest chora, a on cieszy się. teściowa nie kochała Wiktora.
Co to za bzdury. Chłopcy pojechali, żeby nie niepokoić Świętej. piszczała Ksenia Anatolewna. Nasz Czaca! Leki, opieka! Zdrowa dziewczyna, po prostu leniwa. Zapomniała o swoich mężczyznach! A oni przecież rodzina! No nic! Zajmę się swoimi chłopcami! A twoja córka kukułka!
Wiktoria Aleksandrowna milcząco patrzyła na wyciszony telefon.
Synowo, czy to ci potrzebne? Jesteś jeszcze młoda! To już przesada. mama była wściekła po uszach.
Program ChatGPT napisał:
I wtedy nadeszła wiadomość od męża.
Z Arturem zostajemy u rodziców do poniedziałku. Mam nadzieję, iż do tego czasu wrócisz do zdrowia i wyciągniesz wnioski. Już nie jesteś mała.
Święto przeczytała wiadomość kilka razy. Nie było w niej ani słowa o zdrowiu, ani pytania, jak się czuje, ani cień troski. Tylko zarzut. Tylko żądanie. Tylko zimne wyciągniesz wnioski, jakby była studentką na poprawkę, a nie żoną z temperaturą prawie czterdziestu.
No i cicho powiedziała Wiktoria Aleksandrowna, zaglądając przez ramię córki. Obraz jak z obrazu.
Święto powoli położyła telefon na stole. W piersi zrobiło się pusto i jednocześnie ciężko, jakby ktoś delikatnie, ale zdecydowanie wyciągnął z niej coś ważnego i wyrzucił. Łez nie było. Nie było histerii. Było zmęczenie głębokie, nagromadzone przez lata, kiedy starała się być wygodna, miękka, cierpliwa. Kiedy połykała urazy, tłumaczyła sobie cudzą brutalność, usprawiedliwiała obojętność słowami on taki, wszyscy tak, przynajmniej nie pije, przynajmniej pracuje.
Mamo w końcu wyjęła. On naprawdę uważa, iż muszę. jeżeli nie zrobię śniadania, jestem zła. jeżeli zachoruję, jestem słaba. jeżeli poproszę o pomoc, jestem nachalna.
On tak nie myśli sam, westchnęła matka. Tak go wychowano. Problem w innym miejscu: nie chciał nauczyć się inaczej. A ty za długo milczałaś.
Te słowa uderzyły, ale nie zraniły. Były prawdziwe. Święto zawsze sądziła, iż cierpliwość to miłość. Że jeżeli zamkniesz oczy, wszystko jakoś się poukłada. Że syn, patrząc na nich, sam nauczy się szacunku bez przykładu. Ale on patrzył. Patrzył, jak matka w gorączce wstaje i gotuje. Patrzył, jak ojciec leży na kanapie i czeka. Patrzył i uczył się.
W nocy Święcie było gorzej. Temperatura znów skoczyła, ból głowy nasilił się, całe ciało zaczęło boleć. Ojciec przyniósł wodę w milczeniu, matka zimny kompres. Nie szarpali, nie krytykowali, po prostu byli obok. W tym byciu było więcej miłości niż we wszystkich głośnych słowach, które słyszała od męża przez lata.
Do rana poczuła się lepiej. Nie od razu fizycznie, ale wewnętrznie. Jakby temperatura zgasła nie tylko w ciele, ale i w duszy. Pojawiła się jasność.
W poniedziałek Wiktor nie napisał. We wtorek też nie. Święta nie dzwoniła. Po raz pierwszy od dawna słuchała siebie: spała, kiedy chciała, jadła, kiedy była głodna, milczała, gdy brakowało sił do mówienia. Mama parzyła ziołowe herbaty, ojciec żartował, jakby przywracał ją do dzieciństwa. A przy nich Święta nagle przypomniała sobie, jaka była kiedyś żywa, śmiejąca się, nie ciągle zmęczona kobietą.
W środę Wiktor przyjechał.
Bez kwiatów. Bez przeprosin. Od progu od razu:
Myślisz naprawdę, iż zamierzasz tu się dusić? Artur pyta, kiedy wrócisz. Nie ma mu rzeczy, szkolny mundurek w domu. Myślisz w ogóle rozumowo?
Święta słuchała spokojnie. Niezwykle spokojnie. Nie przerywała. Nie broniła się. Po prostu czekała, aż sam się wyłoży.
Wicie, usiądź, w końcu powiedziała. Musimy porozmawiać.
On zgrzytnął, ale usiadł.
Nie będę już tak żyła, kontynuowała cicho. Nie jestem służką ani tłem dla waszego męskiego życia. Jestem twoją żoną, nie funkcją. A jeżeli nie uważasz za stosowne dbać o mnie, gdy jestem chora to znaczy, iż inaczej rozumiemy pojęcie rodziny.
Co ty wymyślasz! próbował się bronić Wiktor. Wszyscy tak żyją!
Nie, po raz pierwszy pewnie odparła Święta. Nie wszyscy. I ja nie będę.
Mówiła prosto o zmęczeniu, samotności, strachu, iż syn wyrośnie taki sam obojętny. O tym, jak boli słyszeć od teściowej, iż jesteś kukułką, kiedy po prostu źle się czujesz. O tym, iż miłość nie mierzy się liczbą ugotowanych zup.
Wiktor milczał. Potem wstał.
Rozumiem, powiedział sucho. Wpadłaś pod wpływ mamy. Pomyśl dobrze.
Właśnie zaczęłam myśleć, odparła Święta. Po raz pierwszy od dawna.
Odszedł. Zamknął drzwi. A Święta nagle zrozumiała, iż nie boi się. Nie drży. Nie czeka, aż się zmieni. Wie po prostu, iż dalej będzie inaczej. Jak jeszcze nie wie. Ale wrócić nie zamierza.
Po tygodniu zabrała kilka rzeczy i dokumenty. Arturowi powiedziała szczerze, bez oskarżeń:
Z tatą teraz się ogarniamy. Kocham cię. Nie jesteś w niczym winny.
Chłopiec najpierw milczał, potem cicho zapytał:
Mamo czy mogę się nauczyć gotować? Babcia mówi, iż to nie dla chłopców. Ale ty wtedy mówiłaś, iż można.
Święta uśmiechnęła się i przytuliła syna.
Trzeba. I można. I jest ważne, żebyś kiedyś umiał dbać nie dlatego, iż musisz, ale dlatego, iż chcesz.
Życie nie stało się bajką. Było trudne. Były wątpliwości. Były wieczory, kiedy chciało się przywrócić jak kiedyś, bo to było przyzwyczajenie. Ale nie było już poczucia, iż jest nikim.
Z czasem Święta wróciła do pracy, stała się pewniejsza, spokojniejsza. Nie prosiła już pozwolenia na chorowanie, odpoczynek czy milczenie. Najważniejsze przestała wyjaśniać oczywiste: iż troska to nie wyczyn, a norma. Że miłość to nie obsługa. I iż rodzina zaczyna się tam, gdzie ludzie się słyszą.
Czasem wystarczy jedna choroba, by zŚwięta w końcu odnalazła swoją własną drogę, wiedząc, iż prawdziwa siła rodziny tkwi w wzajemnym szacunku i trosce, a nie w milczeniu i poddaniu się.

Idź do oryginalnego materiału