Sąsiadka poprosiła o opiekę nad swoimi dziećmi, ale coś z nimi wyraźnie jest nie tak

newskey24.com 1 dzień temu

Sąsiadka poprosiła, żebym zaopiekowała się jej dzieciakami, ale coś w nich wyraźnie nie grało te dzieci są dziwne, wyszeptała recepcjonistka, przecierając szklaną przegrodę.

Ciche jak myszy, potwierdziła ochroniarka, tylko spojrzeniami wpatrują się w nas.

Właśnie miesiąc temu wprowadziłam się do nowego mieszkania przy ulicy Słowackiego w Warszawie, a kartony w kątach wciąż leżą nieotwarte. Praca wchłaniała każdy wolny moment gdy siadam przy komputerze, nagle minął już wieczór. Udało mi się jedynie wyremontować kuchnię; gotowanie było jedynym sposobem, by po długim dniu w biurze się odprężyć.

Sąsiadów nie znałam za dobrze, jedynie od czasu do czasu skinęłam głową na klatce schodowej. Dlatego, gdy usłyszałam dzwonek, nie wiedziałam od razu, kim jest ta nerwowa kobieta.

Przepraszam, iż przeszkadzamNazywam się Stanisława, mieszkam obok. Mam mały kłopot

Mówiła przerywanie, ciągle zerkała za siebie na dwoje dzieci, które stały przy jej plecach niczym dwa szpilki. Chłopiec chudy, z bystrym spojrzeniem, dziewczynka nieco młodsza, w ciasno splecionych warkoczach, które wyglądały, jakby zaraz miały wypiąć się z głowy.

Muszę natychmiast wyjechać, dosłownie na parę godzin. Czy mogłabyś

Zaopiekować się dziećmi? dokończyłam jej zdanie. Szczerze mówiąc, pomysł nie zachęcał. Przyzwyczaiłam się do samotności, a odmówić wydawało się niegrzeczne.

Tak! Zaraz i z powrotem.

Dzieci wślizgnęły się do mieszkania tak cicho, jakby ich nie było. Stanisława szepnęła coś w ich ucha i zniknęła.

No i, kochani, jak się macie? uśmiechnęłam się, starając się wyglądać przyjaźnie.

Kacper, mruknął chłopiec.

Grażyna, odparła dziewczynka echem.

Chcecie coś do picia? zapytałam, kierując się ku kuchni.

Kacper spojrzał na siostrę i szepnął:

M można?

Jego głos sprawił, iż zamarłam. Brzmiało to, jakby prośba o wodę była czymś zakazanym.

Oczywiście! Mam sok, wodę, herbatę

Wyciągając szklanki, zauważyłam, jak Grażyna wyrzuca podgląd na wazon z ciastkami. Gdy się odwróciłam, dziewczynka od razu odwróciła wzrok.

Weźcie ciastka, upiekłam je sama, przesunęłam wazon bliżej.

Naprawdę można? znów szeptała.

Aby rozluźnić atmosferę, opowiedziałam o swojej kolekcji książek kucharskich, wyciągając najpiękniejszą, pełną zdjęć tortów. Dzieci podchodziły coraz bliżej, ale wciąż drżały przy każdym głośnym dźwięku czy to trzaskające okno, czy klakson przejeżdżającego samochodu.

Stanisława wróciła po czterech godzinach, wpadła niczym huragan:

Kacper! Grażyna! gwałtownie do domu!

Dzieci rzuciły się w stronę drzwi, a Grażyna zahaczyła ręką o wazon, który przewrócił się i rozlał się na podłogę. Dziewczynka sparaliżowała się w przerażeniu.

W porządku, nic się nie stało, uspokoiłam ją, zauważając, jak nerwowo pociera nadgarstek i drapie bluzkę. Na bladej skórze był wyraźny siniak, jakby ktoś mocno ją przyciskał.

Dzięki, rzuciła Stanisława, wypychając nas na korytarz.

Stałam w przedpokoju, patrząc na zamykające się drzwi. Coś było nie tak. Zupełnie nie tak.

***

Znasz to uczucie, kiedy wciąż nie da się wyrzucić z głowy jakiejś natrętnej myśli? Takie właśnie mam wrażenie, patrząc w przerażone oczy tych dzieci. Przez kolejny tydzień zauważyłam, iż okna w mieszkaniu Stanisławy są zawsze zasłonięte grubymi zasłonami, choćby w słoneczne dni. Nie słyszałam rozbawionych okrzyków, jedynie od czasu do czasu przerywane krzyki matki i trzask zamykających się drzwi.

Dobra, jaka jest ta matka, to już naprawdę surowa wychowawczyni, mruknęła sąsiadka z pierwszego piętra, gdy zapytałam ostrożnie. Inna sprawa niż nasza dzisiejsza młodzież, co wszystko im wolno.

W czwartek spotkałam Kacpra w sklepie spożywczym. Stał przy półce z kaszą, nerwowo przeliczał drobne w dłoni.

Cześć, Kacper!

Chłopiec podskoczył tak, iż monety rozsypały się po podłodze. Zbieraliśmy je razem, a ja zauważyłam, jak drżą jego palce.

Proszę, nie mówcie mamie, iż mnie widzieliście, szepnął, trzymając w pięści najtańszą kaszę.

Dlaczego?

Zanim zdążył odpowiedzieć, już uciekał, prawie wpadając na innych klientów.

Wieczorem znów zadzwoniła Stanisława.

Natalio, pomocy! Muszę wyjechać na cały dzień. Zapłacę, ile będziesz chciała.

Od pieniędzy odrzuciłam. Coś podpowiadało mi, iż muszę jeszcze dłużej obserwować te dzieci.

Dzień minął dziwnie. Kacper i Grażyna powoli rozgrzały się. Włączyłam stary serial Muminki, a Grażyna popuściła cichy chichot, kiedy Mumminki kłócili się z Płomykowem. Potem razem zrobiliśmy ciasteczka.

U mamy nigdy tak nie pachnie, zauważył Kacper, wycinając figurki z ciasta.

A jak u mamy pachnie?

Papieroszami. I jeszcze zamilkł, gdy Grażyna pociągnęła go za rękaw.

Głośny huk upuszczonej pokrywy kuchennej sprawił, iż oboje podnieśli ręce do twarzy, jakby się chronili. W moim wnętrzu coś pękło.

Mama nas krzyczy, kiedy hałasujemy, szepnęła Grażyna, opuszczając ręce. I kiedy jemy w nieodpowiednim czasie. I kiedy

Grażyna! przerwał ją brat.

Starałam się udawać, iż zajmuję się dekorowaniem ciasteczek, ale z kąta oczu dostrzegłam czerwoną smugę na szyi dziewczynki, przebijającą koszulkę. Grażyna zauważyła mój wzrok i gwałtownie poprawiła ubiór.

Trzeba być dobrymi, żeby mama nie złała się, mruknął Kacper, starannie wykańczając lukrowany wzór. Wtedy wszystko będzie w porządku.

W porządku patrzyłam na te dzieci: mądre, wrażliwe, ale złapane w pułapkę. Nie było w ich życiu nic normalnego. Niczego.

Wieczorem, oddając dzieci Stanisławie, wyczułam zapach alkoholu. Nie zapytała, jak minął dzień, po prostu wzięła je za ręce i zniknęła w mieszkaniu.

Stojąc przy oknie, patrzyłam na ciemne okna sąsiadów. Coś trzeba było zrobić. Ale co? Najpierw z organami.

***

Czy naprawdę nic nie zrobicie? zapytałam policjanta po długiej rozmowie.

Co pan chciał? Nie ma podstaw. Matka ma wszystkie dokumenty w porządku. Może się Panu pomyliło?

Nie mogłam spać kilka nocy. Po telefonie na policję Stanisława patrzyła na mnie z nową, groźną wyrazistością. Najgorsze były jednak spojrzenia dzieci; nie podnosiły już wzroku, jakby zdradziłam ich tajemnicę.

Zaczęłam od sąsiadów. Pytam po klatkach, ale wszędzie spotykam obojętność.

Czemu tak trzymają się z tą matką? wkurzyła się staruszka z trzeciego piętra. Jedna rodzina, nie pije no, prawie nie pije, dodała, patrząc w kierunku mojego mieszkania.

W sklepie miałam szczęście. Sprzedawczyni, pełna kobieta o ciepłych oczach, podeszła i zaczęła rozmawiać:

Widuję ich często. Kacper przychodzi, liczy drobne, bierze najtańszą kaszę. A matka później kupuje koniak, i to nie tani. szepnęła.

Czy dzieci od lat tam mieszkają? spytałam.

Jeszcze dwa lata temu nikt ich nie widział. Pojawiły się nagle, ale nie przypominają jej. obniżyła głos. Różnią się od niej jak noc od dnia.

Tej nocy, pracując przy laptopie, usłyszałam krzyki. Najpierw ciche, potem coraz głośniejsze. Dźwięk rozbitego szkła i płacz.

Zadzwoniłam na policję. Znowu.

Wszystko w porządku, uśmiechnęła się Stanisława przy otwieraniu drzwi. Włącziliśmy głośno telewizor, przepraszam.

Policjanci spojrzeli po sobie, a jeden wszedł do mieszkania:

Gdzie są dzieci?

Śpią już. Trochę późno.

Sprawdzimy.

Kacper i Grażyna leżeli w łóżkach, tak nieruchomo, iż nie wyglądało to na sen. Grażyna lekko odwróciła głowę, a ja zobaczyłam świeżą zadrapkę na policzku.

Upadła, gwałtownie wytłumaczyła Stanisława. Jest taka niezdarna.

Policja odjechała, a ja zostałam z własnym bezsilnym gniewem.

***

Dwa dni później zadzwonił Kacper, blady, z obgryzonymi wargami, i podsunął zmiażdżony kartonik.

To od Grażyny, rzekł, podając mi notatkę. Na odwrocie drżącym dziecięcym pismem było: Pomóżcie nam, proszę.

Nie jest naszą mamą wyznał nagle Kacper, zasłaniając usta dłonią i patrząc nerwowo na korytarz. Nie pamiętamy, jak tu trafiliśmy. Wspominamy inny dom, innych przerwał i wybiegł.

Z otwartej kartki przeczytałam kolejny drżący tekst: Mówi, iż nas bardzo ukarze, jeżeli powiemy komukolwiek.

Tej nocy nie spałam. Rankiem wzięłam się do czynu.

***

Czy rozumiecie, iż wtrącacie się w cudze sprawy? syczała Stanisława, przyciskając mnie do ściany w klatce schodowej. Z jej ust wydobywał się zapach alkoholu. Myślicie, iż jestem taka miła? Wiem, kto przywoływał policję. I kto dzwonił po opiekę społeczną.

Spojrzałam spokojnie:

Co myślę? Że te dzieci nie są wasze.

Stanisława odskoczyła, jakby dostała policzek. W jej oczach pojawił się strach:

Bzdury! Mam wszystkie dokumenty!

Fałszywe, jak sądzę.

Poprzedniego wieczoru spędziłam godziny przy telefonie. Dzwoniłam do opieki, organizacji praw człowieka, choćby do prywatnego detektywa. Składałam zgłoszenia wszędzie.

Śmieć, wykrzyknęła Stanisława. Jeszcze pożałujesz.

Wieczorem zadzwoniła do mnie służba społeczna.

Pani Natalko? Sprawdziliśmy informacje. Pięć lat temu w Lublinie zaginęło dwójka dzieci: chłopiec i dziewczynka, w tym samym wieku. Wyglądają tak samo jak ci dwaj.

Zadrżały mi ręce.

Co dalej?

Wzywamy policję. Przygotuj się na zeznania.

Stanisława chyba coś wyczuła. W nocy usłyszałam, jak coś szuka w szafkach, jak klucze dzwonią. Natychmiast zadzwoniłam na policjanta.

W ciągu godziny w klatce zebrała się masa ludzi: policjanci, pracownicy opieki, śledczy. Stanisława biegała po mieszkaniu, zamykając okna i drzwi:

Nie macie prawa! To moje dzieci!

WyjaśnijPolicja aresztowała Stanisławę, a Kacper i Grażyna trafiły pod opiekę, gdzie w końcu poczuli się bezpiecznie i mogli zacząć prawdziwe, spokojne życie.

Idź do oryginalnego materiału