Rolnicy z powiatu kolbuszowskiego biją na alarm. "To nas pogrzebie całkiem"

korsokolbuszowskie.pl 1 miesiąc temu
Zdjęcie: Rolnicy w całym kraju mierzą się z klęską urodzaju i dramatycznie niskimi cenami skupu. Jak sytuacja w powiecie? | foto Archiwum Korso


Klęska urodzaju – tak od kilku tygodni opisuje się sytuację na polskich polach. W mediach głośno przede wszystkim o ziemniakach, których ceny na skupach spadły do dramatycznie niskiego poziomu.

Jak podaje Interia, w niektórych miejscach rolnicy otrzymują zaledwie 5 groszy za kilogram, co sprawia, iż samo zebranie i transport plonów staje się nieopłacalne. Nadwyżki warzyw sprawiają, iż część producentów rozdaje je za darmo w ramach tzw. samozbiorów, jak choćby plantator papryki z woj. świętokrzyskiego, któremu w skupie oferowano jedynie 40 groszy za kilogram.

Ale w powiecie kolbuszowskim, choć temat ziemniaków również się przewija, rolnicy zwracają uwagę na inny, równie istotny problem.

Zbigniew Serafin: Konsument to udźwignie, a rolnik na tym straci

Zbigniew Serafin z Cmolasu, jeden z największych rolników w powiecie, przyznaje, iż choć sam ziemniaki uprawia jedynie na własne potrzeby, to z rozmów z innymi gospodarzami słyszy o poważnych problemach w tym sektorze. Jak słyszymy, wpływ na obecną sytuację miała nadprodukcja spowodowana sprzyjającą pogodą, a także import, który dodatkowo osłabił rynek.

Sam jednak skupia się głównie na sprzedaży zbóż. Tam również dostrzega duże zagrożenie. Zebrane przez niego niemal 40 ton żyta może okazać się niemal bezwartościowe – cena w skupie utrzymuje się na poziomie sprzed dwóch dekad i nie przekracza 500 zł za tonę.

– Taka cena była 20 lat temu, a nie widzę żadnych ruchów w detalu, w pieczywie, żeby ceny szły w dół

– mówi nasz rozmówca.

Co więcej, podczas gdy surowiec tanieje choćby o połowę, na rynku detalicznym nie widać żadnych obniżek – ceny pieczywa utrzymują się na stałym poziomie. W praktyce oznacza to, iż to rolnik ponosi straty, a konsument wciąż płaci tyle samo.

– Konsument to udźwignie, a rolnik na tym straci

– podsumowuje.

Serafin wylicza, iż sytuacja staje się absurdalna, bo aby kupić tysiąc litrów paliwa, musi sprzedać aż dziesięć ton żyta. To sprawia, iż kilkadziesiąt ton zboża zebranych z pola nie daje pewności, czy starczy choćby na pokrycie podstawowych kosztów gospodarstwa.

Widmo importu zza wschodniej granicy

Kolejnym zagrożeniem, jakie wskazuje rolnik z Cmolasu, jest możliwy powrót problemu taniego importu.

– Co się stanie za miesiąc, nikt na razie o tym nie mówi, ale za miesiąc może ruszyć import zboża z Ukrainy. Oni żniwa już kończą i żeby nas nie dobili importem. Kukurydza też wchodzi w etap zbiorów – jeżeli zaczną wozić kukurydzę z Ukrainy, to nas pogrzebie całkiem, bo tam są inne koszty produkcji

– ostrzega Serafin.

Jego zdaniem odpowiedzialność za taką sytuację spada przede wszystkim na władze.

– Po to jest rząd, żeby monitorował cały czas sytuację w kraju – w szkolnictwie monitoruje, w służbie zdrowia, to i w rolnictwie powinien. Po to są, żeby mieli oko na to, co się w kraju dzieje, żeby z wyprzedzeniem wykonywać ruchy

– zaznacza.

https://korsokolbuszowskie.pl/wiadomosci/przydomowe-oczyszczalnie-w-gminie-dzikowiec-termin-naboru-wnioskow-zostal-wydluzony/F4rlJRnstNCVEDa2r4wS

Polska na rynku warzyw i zbóż

Słowa rolnika z Cmolasu dobrze wpisują się w obraz, jaki rysują ogólnopolskie media. Jak podaje Interia, w tym roku na rynku występuje ogromna nadwyżka nie tylko ziemniaków, ale i innych warzyw – marchwi, pietruszki, cebuli czy papryki. Wielu rolników nie decyduje się choćby na zbiór, bo ceny skupu nie pokrywają kosztów transportu.

– Wszystko leży. Próbujemy ratować rolników, jak możemy, kupujemy od nich te ziemniaki, ale sami nie mamy ruchu

– mówiła Interii właścicielka stoiska warzywnego na krakowskich Rybitwach.

Problemem jest też dysproporcja cenowa między tym, co dostaje rolnik, a tym, co płaci konsument. Jak zauważa doradczyni rolnicza Agata Stachowiak, za kilogram papryki rolnik otrzymuje około 40 groszy, podczas gdy w sklepie trzeba za nią zapłacić choćby 10 zł. – Pod pewnymi względami rolnicy zostali na lodzie – podsumowuje ekspertka.

Rolnicy z pytaniem: co dalej?

Choć naturalne klęski – gradobicia czy ulewy – zawsze były wpisane w ryzyko pracy rolnika, to dziś, jak zauważa Zbigniew Serafin, problem leży gdzie indziej.

– Nie do przewidzenia są tylko klęski żywiołowe. To zdarzenia losowe, które mają nieduży procentowy udział w spadkach plonów. Ale instytucje okołorolnicze pokazują do przodu, ile tego może być – plonu, zbiorów – więc da się reagować

– mówi.

W powiecie kolbuszowskim, podobnie jak w całym kraju, rolnicy coraz głośniej pytają: co zrobi państwo, aby uchronić ich przed katastrofą finansową? Na razie odpowiedzi brak. Minister rolnictwa Stefan Krajewski, cytowany przez PAP, tłumaczył, iż państwo nie może dopłacać każdemu. Priorytetem są inne wydatki, jak choćby uzbrojenie armii.

Tymczasem dla rolników każdy dzień zwłoki to kolejne straty.

Idź do oryginalnego materiału