45-letnia Helent Gent z Wielkiej Brytanii pracuje na co dzień jako kierowca taksówki i wpadła ostatnio w poważne tarapaty. Wszystko przez wyjątkowo surowe zasady dotyczące ubioru panujące w szkole jej nastoletniej córki. Teraz matka dziewczynki mierzy się z poważnymi konsekwencjami, które mogą wpłynąć także na jej zatrudnienie. O skomplikowanej sytuacji, w jakiej się znalazła, opowiedziała za pośrednictwem brytyjskiego "The Sun".
REKLAMA
Zobacz wideo Dlaczego nastolatkowie zamiast rozmawiać z rodzicami, wolą szukać odpowiedzi na pytania w internecie? "Może stracili do nas zaufanie"
Uczennica złamała regulamin szkoły dotyczący stroju i nie pozwolono jej uczestniczyć w zajęciach
Córka Helent Gent, 14-letnia Lucille uczy się w chrześcijańskiej szkole Magnus Church of England Academy w Newark, gdzie uczniowie obowiązkowo noszą mundurki. Zgodnie z regulaminem dziewczynkom nie wolno także zakładać żadnej biżuterii, zakazane są m.in. kolczyki. Nastolatka po ostatnich feriach wróciła do szkoły z przekłutymi uszami. Ponieważ rana po przekłuciu jeszcze w pełni się nie zagoiła Lucille przez cały czas miała w uszach niewielkie kolczyki, które zgodnie z zaleceniami mogła zdjąć dopiero po kilku tygodniach. Konsekwencje złamania regulaminu nastolatka odczuła od razu. Dziewczynka została odizolowana od innych uczniów i wyznaczono jej indywidualne lekcje. choćby kiedy nastolatka próbowała wyjaśnić, iż ze względów zdrowotnych może zdjąć kolczyki dopiero po sześciu tygodniach, nie pozwolono jej wrócić do klasy.
Matka dziewczynki zainterweniowała. Skończyło się na karze i poważnych problemach, które mogą zagrozić jej pracy
W związku z zaistniałą sytuacją mama nastolatki od razu interweniowała w szkole. Przez kolejnych pięć dni zawoziła córkę na zajęcia, ale za każdym razem odmawiano dziewczynce możliwości uczestniczenia w lekcjach z pozostałymi uczniami, więc jej matka zabierała ją do domu. W tym czasie Helent Gent wymieniła kolczyki w uszach dziewczynki na takie, które są przezroczyste i plastikowe. Dzięki temu były niemal niezauważalne i władze szkoły pozwoliły, by dziewczyna wróciła na zajęcia.
Jak się jednak później okazało, nieobecność nastolatki na lekcjach nie pozostała bez konsekwencji. Mama uczennicy otrzymała list od władz szkoły, w którym poinformowano ją, iż ze względu na nieobecność jej córki szkoła podjęła wobec matki kroki prawne. Jak się okazuje, mogą bardzo negatywnie wpływać na zatrudnienie kobiety. Na Helent Gent została nałożona także kara pieniężna, ale, jak sama podkreśliła w rozmowie z "The Sun", nie miała zamiaru jej płacić, bo to nie przez jej inicjatywę, ale przez decyzję szkoły, jej córka przez tydzień nie uczestniczyła w lekcjach.
Nie mam zamiaru tego płacić, bo to nie moja wina. To był wybór szkoły. Teraz otrzymałam pismo z sądu, informujące, iż grozi mi sprawa karna. Przez każdy z pięciu dni jej nieobecności zabierałam ją rano do szkoły, aby przyjęli ją na lekcje, ale odmawiano jej wejścia do klasy. Nie było tak, iż zabrałam ją po prostu na wakacje w trakcie roku szkolnego. Zjawiałyśmy się w szkole i nie pozwalano nam wejść
- powiedziała rozżalona mama dziewczynki na łamach brytyjskiego "The Sun". Helent Gent podkreśliła, iż jej córka jest wzorową uczennicą i do tej pory nie miała żadnych nieobecności. Matka nastolatki uważa, iż reakcja szkoły była stanowczo przesadzona, a tera ona może mieć przez to problemy w pracy. A wszystko zaczęło się od tak trywialnego problemu, jak kolczyki.
Poważne problemy przez... kolczyki. Matka krytykuje władze szkoły. "Wiktoriańskie zasady i wojskowy rygor"
Dalsza część sprawy będzie toczyć się w sądzie. Helent Gent podkreśliła, iż jeżeli przegra sprawę, może mieć problemy w aktualnej pracy. To także znacząco skomplikuje jej w przyszłości cały proces ewentualnego szukania nowego zatrudnienia.
To jest niedorzeczne (...) Nie mogę pojąć, iż przez zwykle kolczyki odmówili mojej córce prawa do edukacji (...) choćby w szpitalu pozwalają pracownikom nosić kolczyki na sztyfcie, bo wiedzą, iż to w żaden sposób nie koliduje z pracą i nie stanowi zagrożenia dla zdrowia (...). Wiktoriański styl dyktatury z zasadami jak z wojska w zwykłej szkole to nie jest sposób na wychowywanie dzieci
- podkreśliła kobieta. Co na to władze szkoły? Rzecznik placówki poinformował, iż zasady określone w statucie szkoły są jasne i klarowne i dostępne do wglądu dla wszystkich rodziców. Zaznaczył, iż od lat nie uległy zmianie, a rodzicom w ciągu roku regularnie przesyłane są przypomnienia, aby pamiętali o ich przestrzeganiu. Co o tym sądzicie? Czy kobieta została potraktowana zbyt surowo i szkoła powinna zmienić nastawienie i wziąć pod uwagę dodatkowe czynniki w tej sytuacji?