Po telefonie od babci pojechaliśmy do teściowej bez zapowiedzi. Nazwisko teściowej widniało na samym szczycie listy dłużników za czynsz i media, wywieszonej przy klatce schodowej. W domu zastaliśmy zupełnie pustą lodówkę. Pani Krystyna skrzyżowała ręce na piersiach, było widać, iż bardzo się denerwuje. Wtedy zauważyłam brak złotych pierścionków na jej dłoniach. Teściowa popadła w długi, a nam o tym ani słowem nie wspomniała

przytulnosc.pl 14 godzin temu

Ponieważ mieszkaliśmy osobno, nie mieliśmy pojęcia, jakie kłopoty ją spotkały. To babcia, która mieszka daleko, zadzwoniła z wyrzutami:

– O matce zapomniałeś! Nie przyjeżdżasz, zdrowiem się nie interesujesz! A u niej tak źle, tyle problemów i długów! Pomóż matce!

Byliśmy w szoku. Do pani Krystyny dzwoniliśmy przecież często, pytaliśmy, jak się czuje, proponowaliśmy pomoc. I zawsze słyszeliśmy to samo:
– Nie, nie przyjeżdżajcie. Nie, u mnie wszystko w porządku. Nie, niczego nie potrzebuję!

Co mieliśmy zrobić? Jechać bez zaproszenia? Zmuszać ją do przyjęcia pieniędzy? Pomagać, gdy kategorycznie odmawiała? Skoro mówiła, iż u niej wszystko dobrze, wierzyliśmy i zostawialiśmy temat.

Mąż od razu zadzwonił do mamy, żeby zapytać, co się dzieje.
– U mnie wszystko dobrze! – powtórzyła po raz kolejny.

Słów babci jednak trzeba było sprawdzić. Zdecydowaliśmy się więc na wizytę bez zapowiedzi. Może i nieelegancko, ale skutecznie. Gdy tylko podeszliśmy pod blok, wszystko stało się jasne: babcia miała rację. Nazwisko teściowej na samej górze listy dłużników.

Z kwot wynikało, iż długi narastały przez co najmniej pół roku. Lodówka pusta jak bęben. Mąż odsunął zdenerwowaną mamę i zajrzał do środka. A ja spojrzałam na jej ręce – żadnych pierścionków, żadnego łańcuszka.

– Mów prawdę! – zażądał mąż.

Okazało się, iż rok wcześniej teściowa straciła pracę. Miejsce trzeba było zwolnić dla córki znajomego kierownika. Pani Krystyna, z kilkoma zdrowotnymi problemami, często brała zwolnienia, więc łatwo było się jej pozbyć. Postawiono ultimatum: żadnych opóźnień, żadnych L4 – albo rezygnacja. Napisała więc wypowiedzenie.

– I tak by mnie zwolnili… – westchnęła. Zadzwonić do syna? Nie! Wolała żyć z oszczędności, leczyć się i szukać nowej pracy. Oszczędności gwałtownie stopniały, więc w ruch poszły złote pierścionki i łańcuszki – wszystko poszło do lombardu. Na jedzenie jeszcze starczało, ale na czynsz już nie.

– Nie chciałam wam zawracać głowy, macie przecież swoje problemy – tak tłumaczyła swoje milczenie.

Na stole leżała sterta gazet z ogłoszeniami, niektóre zaznaczone, inne przekreślone. Internetu nie używa, pracy szukała po staremu. Długi spłaciliśmy. To, co jeszcze zostało w lombardzie, wykupiliśmy. Zrobiliśmy zakupy, zostawiliśmy pieniądze. Na podstawie jej słów napisałam CV i obiecałam wrzucić je na portale z ogłoszeniami.

Do domu wracaliśmy w ciszy, przetrawiając wszystko. Podkreślę: żadnych powodów do tego, żeby bała się poprosić o pomoc, nie było. W relacje mojego męża i jego mamy nigdy się nie wtrącałam. Spotykaliśmy się rzadko, bo oboje dużo pracujemy, spłacamy kredyt, ale nigdy jej nie odmawialiśmy.

To była tylko jej duma. W rezultacie kula śniegowa długów kosztowała nas sporo pieniędzy – plus jeszcze wsparcie w czasie szukania pracy. Gdyby powiedziała od razu, byłoby o wiele łatwiej. W ostateczności moglibyśmy się przecież na chwilę wprowadzić do siebie i wynająć jedno z mieszkań.

Jak mogła tak to przed nami ukrywać? Na szczęście mój mąż okazał się opiekuńczym synem i pomógł matce w kryzysie. Inaczej nie wiem, jak to wszystko by się skończyło.

Idź do oryginalnego materiału