Po rozwodzie mój syn pozwolił mi spać na jego kanapie jednocześnie kupując apartament w apartamentowcu dla swojej teściowej.
Poduszki kanapy już odcisnęły się w moim kręgosłupie po trzech tygodniach niespokojnych nocy. Wtulałam twarz w szorstki materiał, wdychając mieszankę wody po goleniu mojego syna, Marka, i waniliowych świec jego żony Doroty zapach mojego wygnania. Przez cienkie ściany słyszałam, jak szepczą, rozmawiając o mnie jak o problemie do rozwiązania, a nie o kobiecie, która go wychowała.
W wieku 62 lat nie sądziłam, iż będę spać na rozkładanej kanapie w salonie własnego syna, z całym życiem spakowanym w dwie walizki. Papier rozwodowy ledwo ostygł po wydrukowaniu, gdy Marek zaproponował mi to tymczasowe rozwiązanie. Tymczasowe. Jakby trzydziestoletnie małżeństwo rozpadające się z dnia na dzień było drobną niedogodnością.
Poranne światło sączyło się przez nieskazitelnie białe zasłony Doroty, rzucając cienie na parkiet, po którym nie wolno mi było chodzić w butach. Każda zasada w tym domu była niewypowiedziana, ale bezwzględna: nie używaj dobrych ręczników, nie dotykaj termostatu, nie gotuj niczego, co mogłoby pozostawić zapach. Stałam się duchem, który snuje się po krawędziach ich idealnego życia.
Mamo, wstałaś wcześnie Marek stanął w drzwiach kuchni, już ubrany w granatowy garnitur. W wieku 35 lat odziedziczył po ojcu ostro zarysowaną szczękę i po mnie upór, choć najwyraźniej zapomniał, skąd ten drugi się wziął.
Nie mogłam spać odparłam, robiąc kawę rozpuszczalną z wodą podgrzaną w mikrofalówce. Ekspres do kawy był poza zasięgiem prezent ślubny, wyjaśniła Dorota z wymuszonym uśmiechem.
Z Dorotą rozmawialiśmy zaczął, nerwowo, tak jak w dzieciństwie. Uznaliśmy, iż może czas rozejrzeć ci się za czymś stałym.
Kawa zrobiła się gorzka w ustach. Stałym?
Domy seniora. Mają teraz świetne programy.
Oczywiście postawiłam kubek z mocniejszym niż trzeba stuknięciem. Jakież to głupie z mojej strony, iż myślałam, iż zostanę, dopóki nie stanę na nogi.
Nie mów tak. Wiesz, iż chcemy pomóc.
Pomóc? słowo wyszło ostrzej niż zamierzałam. Marek, wczoraj zawiozłeś matkę Doroty oglądać ten nowy apartamentowiec na ulicy Klonowej. Ten z granitowymi blatami.
Jego jabłko Adama zadrżało. To co innego. Jej matka ma specjalne potrzeby.
Moja specjalna potrzeba to miejsce do spania, które nie jest twoją kanapą.
Wtedy pojawiła się Dorota, jej blond włosy spięte w gładki kok. Poruszała się po kuchni z wprawą, unikając kontaktu wzrokowego. Dzień dobry, Małgorzato powiedziała, nie patrząc. Użycie pełnego imienia było stałym przypomnieniem, iż nie jestem rodziną tylko gościem, który zasiedział się za długo.
Zapasowy pokój, który dotąd służył za składzik, został opróżniony tydzień temu i pomalowany na jasnożółto przygotowania do narodzin ich pierwszego dziecka. Dorota ledwo była w ciąży, a już kupowali łóżeczko.
Dorota potrzebuje miejsca na pokój dziecięcy wyjaśnił Marek. Jest zestresowana.
Nie proponowałam, żebym tam spała na stałe, Marku. Tylko do czasu, aż znajdę gdzieś indziej.
Dorota w końcu na mnie spojrzała, jej zielone oczy chłodne i oceniające. Małgorzato, chyba nie rozumiesz. Chodzi o granice. O to, co wypada.
Wypada? powtórzyłam. A co wypada kobiecie, której mąż po trzydziestu latach postanowił zamienić ją na swoją sekretarkę?
Mamo, nie
Marku, pozwól, iż zrozumiem. Twój nienarodzony dziecko potrzebuje pokoju bardziej niż twoja bezdomna matka potrzebuje łóżka. Czy tak?
Z jego twarzy zniknęły kolory. Nie jesteś bezdomna. Masz opcje. Tata zaproponował ci apartament w Zakopanem.
Twój ojciec zaproponował mi kawalerkę tysiąc kilometrów stąd, pod warunkiem iż zrzeknę się połowy majątku. Bardzo hojne.
Smoothie Doroty zadygotało w blenderze, zagłuszając, co Marek chciał powiedzieć. Kiedy blender się wyłączył, cisza wydawała się gęstsza.
Jeśli zależało ci na wygodach Marek powiedział w końcu, ledwo słyszalnie powinnaś była zostać z tatą.
Te słowa uderzyły jak pięścią. Wpatrywałam się w syna, tego mężczyznę, którego nosiłam, karmiłam i kochałam bezwarunkowo, i widziałam obcego. Rozumiem odparłam, odkładając kubek do zlewu. Dziękuję za wyjaśnienie, na jakim stoję miejscu.
Resztę dnia spędziłam, przeglądając oferty wynajmu na telefonie, przeliczając swoje skromne oszczędności. Na koncie osobistym miałam dokładnie 3472 złote. W wieku 62 lat, bez pracy i bez zdolności kredytowej, równie dobrze mogłam mieć trzy grosze.
Wieczorem poszłam do osiedlowego sklepu. Przy kasie wpatrywałam się w wystawkę z losami. W Totolotku pula wynosiła 300 milionów. Usłyszałam, jak mówię: Jedno chybił-trafił, proszę.
Pan Nowak włożył los do maszyny, która wypluła mały pasek papieru. 7, 14, 23, 31, 42. Bonus: 18.
Powodzenia powiedział, wręczając mi resztę. Osiem złotych. Cały mój majątek.
W mieszkaniu było pusto. Na blacie leżała kartka: Mamo, poszliśmy z Dorotą na obiad do jej mamy. Oczywiście. Rozsiadłam się na kanapie i włączyłam wiadomości. Dokładnie o 23:17 na ekranie pojawiły się liczby lotto.
7, 14, 23, 31, 42. Bonus: 18.
Wpatrywałam się w telewizor, pewna, iż majaczę. Potem wyjęłam drżącymi rękami swój los i porównywałam cyfry raz za razem. Wszystkie pasowały. Los upadł na podłogę, gdy opadłam na kanapę. Trzysta milionów. Po opodatkowaniu wystarczająco, by nigdy więcej nie spać na niczyjej kanapie. Wystarczająco, by spojrzeć synowi w oczy i powiedzieć mu dokładnie, co myślę o jego twardej miłości.
Pytanie nie brzmiało, co zrobię z pieniędzmi. Pytanie brzmiało, co












