Pracuję w solidnej fabryce na dobrym stanowisku. Pod moim kierownictwem jest cały dział dziewczyn – krawcowych. I zauważyłem, iż jedna z nich, Zofia, zaczęła wykazywać większe zainteresowanie mną jako mężczyzną.
To poczęstowała mnie swoimi pierożkami:
– Proszę, poczęstuj się, sama upiekłam!
A to, jakby przypadkiem, spotkałem ją w stołówce podczas przerwy obiadowej. Szła z kubkiem kawy i niby niechcący wpadła na mnie, rozlewając kawę na mój jasny żakiet.
– Ojej, przepraszam za moją niezdarność! – zawołała Zofia.
I wyczyściła go! Tak dobrze, iż choćby lepiej niż w pralni chemicznej! Zrozumiałem, iż to celowy ruch, aby pokazać swoją zaradność. Podobnie z pierożkami.
A ja? Właśnie szukałem kandydata na żonę. Moje pierwsze małżeństwo nie wyszło. Zacząłem się jej przyglądać.
Wypytałem dziewczyny w pracy i dowiedziałem się kilku rzeczy. Zofia pochodzi ze wsi, mieszka w internacie. Młoda, nigdy nie była mężatką. Dla mnie to choćby dobrze – z wiejskiej dziewczyny będzie pracowita żona, która mnie doceni i nie będzie wysuwała zbyt wielu żądań.
Kupiłem pudełko czekoladek i podszedłem do Zofii po pracy.
– Zosiu – powiedziałem. – Składam ci oficjalną propozycję. Mam nadzieję, iż będziesz dobrą żoną.
– Serio? – zdziwiła się. – Oczywiście, zgadzam się!
– To jutro przyjdę do ciebie w odwiedziny, żeby lepiej się poznać – mówię. – Dam ci dzień wolny, żebyś mogła się przygotować. Czekoladki zabierz do domu, wypijemy razem herbatę. I nie zapomnij kupić butelki szampana – to w końcu nasze zaręczyny.
Zofia udawała zaskoczoną, ale uciekła radosna. Wieczorem, zgodnie z obietnicą, poszedłem do niej. Na stole były sałatki, gotowane ziemniaki, taca z mięsem i szampan. Rozlałem napój i wznoszę toast:
– Za nas!
Zofia zachichotała.
– Do sałatki mogłabyś dodać więcej pomidorów – zauważyłem. – Uwielbiam pomidory.
– Oczywiście – zarumieniła się.
– A mięso trochę przesoliłaś.
– Przepraszam…
Później wypiliśmy więcej i rozmawialiśmy. Zadałem jej kilka pytań:
– Dawno przyjechałaś ze wsi?
– Pięć lat temu.
– Kto tam został?
– Rodzice – tata i mama.
– Trzymają gospodarstwo?
– Tak, mają kury, gęsi, kozę, krowę, ogród i sad jabłkowy.
– To macie swoje produkty?
– Oczywiście!
– A nadwyżki sprzedajecie?
– Tak, na targu. Czasem choćby dają mi trochę pieniędzy.
– A jakby sprzedać dom rodziców, to ile można dostać?
Zauważyłem, iż to pytanie jej się nie spodobało. Skrzywiła się i mówi:
– Po co sprzedawać? Tam mieszkają rodzice.
– Rodzice nie są wieczni – powiedziałem. – Trzeba myśleć o przyszłości.
Zofia odsuneła szklankę i mówi:
– Chyba przesadziłeś z tym szampanem. To zły temat.
– Porozmawiajmy o czymś innym. Dlaczego mnie wybrałaś?
Zofia się ożywiła i zaczęła wyliczać:
– Po pierwsze, jesteś solidny, a o takim mężczyźnie marzyłam. Po drugie, masz mieszkanie, będziemy mieli gdzie mieszkać. Po trzecie, nie masz złych nawyków – będziesz dobrym przykładem dla mojego synka. Po czwarte…
– Stop! – przerwałem. – Dla jakiego synka? Nie mówiłaś, iż masz dziecko.
– Nie pytałeś – powiedziała zmieszana. – Nie masz nic przeciwko, prawda? Będziesz dla niego dobrym ojcem.
– Mogłem, ale nie planowałem. Chcę własnych dzieci. A gdzie jest teraz twój chłopiec?
– U rodziców na wsi – odpowiedziała.
– Niech tam zostanie – podsumowałem.
– Ale jak? Przecież musi iść do szkoły. Myślałam, iż zamieszka z nami.
– Nie chcę żadnego balastu! – powiedziałem.
Zofia rzuciła pudełko czekoladek i krzyknęła:
– Wynoś się! Między tobą a synem wybieram syna!
Wyszedłem i zabrałem czekoladki. Jutro dam je Annie – ona też na mnie spogląda z zainteresowaniem.