W Afryce jest ogromne zainteresowanie skateboardingiem wśród nastolatków, ale jednocześnie panuje tam bieda – mówi Mikołaj Baranowski z Brzegu, wielokrotny mistrz Polski i Europy w skateboardingu, a zarazem producent znanej marki deskorolek. – Dlatego wiele stowarzyszeń z różnych kontynentów wspiera afrykańskich deskorolkowców. Nasze brzeskie „deski” najczęściej trafiały do Ugandy, gdzie dzieci jeżdżą na bosaka.
Aby na desce można było wykonywać grindy i drop-iny, musi być zrobiona z dobrego drewna. Grind to trik związany z jazdą po rurkach czy murkach, wykonywany metalową częścią pod deską. Drop-in to zjazd z ramp, a slide – jazda po rurkach z tarciem deską. Deska musi być więc wyjątkowo wytrzymała, aby znosić wszystkie obciążenia.
Mikołaj, dzięki tysiącom godzin spędzonych na „desce” i dziesiątkom połamanych egzemplarzy, doskonale wie, jaki powinien być skateboard. Doświadczenie zdobywał także kosztem wielokrotnie łamanych kończyn.
– Do produkcji nadaje się wyłącznie klon kanadyjski, ten sam, z którego uzyskuje się syrop klonowy – opowiada. – Sprowadzam go ze Stanów Zjednoczonych. Klon jest twardszy od dębu, a jednocześnie bardziej plastyczny niż bambus. Inne firmy specjalizują się w produkcji traków, kółek i łożysk. Reszta – grafiki i kleje – to nasza robota. Składamy wszystko w całość.
Na grafikach zawsze widać wpływ kulturowy. Na deskach wysyłanych do Skandynawii pojawiają się wizerunki Wikingów i zimowe motywy. U Estończyków dominuje szarość i chłodne barwy, inaczej niż w Portugalii, gdzie królują kolory.
– Aby deska spełniała swoją rolę, musi mieć siedem warstw – mówi Mikołaj. – Opracowaliśmy własną technologię klejenia i składania, która pozostaje tajemnicą firmy. Produkujemy też folię termotransferową. Pod wpływem temperatury obrazek z folii przenosimy na deskę. Coraz rzadziej stosujemy pracochłonny sitodruk.
Chińskie fabryki zdominowały dziś prawie 80 proc. światowej produkcji.
– Europejczycy i Amerykanie myśleli, iż sprzedając Azjatom technologie, ci pozostaną na zawsze na tym samym poziomie – komentuje Baranowski. – Tymczasem Chińczycy usprawnili procesy po swojemu i produkują deski dobrej jakości, konkurencyjne wobec takich firm jak moja.
Kontuzji było wiele
Pierwszą deskorolkę dostał w wieku 13 lat.
– Wtedy za przeciętną pensję można było kupić trzy deskorolki – wspomina. – Jazda całkowicie mnie pochłonęła. Wzorców skaterów szukało się w młodzieżowych czasopismach i amerykańskich filmach.
Kiedy pojawili się sponsorzy, rozpoczął treningi na profesjonalnej desce.
– Jednym z moich pierwszych sponsorów był Marek Latawiec, prowadzący wówczas skateshop w Opolu. To on mnie „wynalazł” – mówi Mikołaj. – A ubrania z tego sklepu były marzeniem.
Latawiec pamięta jeszcze wcześniejsze czasy, gdy za średnią pensję można było kupić tylko jedną deskę.
– Pamiętam, iż mama kolegi wzięła pożyczkę na deskorolkę i pojechaliśmy po nią do Warszawy – opowiada. – Pod „KC”, czyli Komitetem Centralnym PZPR, na marmurach można było pojeździć. Od warszawiaków często kupowaliśmy też przechodzone deski.
W Opolu najlepiej jeździło się na Dambonia.
– Po jednej z takich jazd wsiedliśmy do autobusu, każdy z biletem, na „legalu” – wspomina Latawiec. – Z deskami pod pachą, w szerokich spodniach, wyglądaliśmy tak nietypowo, iż ludzie stłoczyli się z przodu, jak najdalej od nas. Kierowca powiadomił policję, choć komórek nie było. Myślał, iż „deski” to jakieś inne baseballe.
Gorąco, a wełniak na głowie
Mikołaj zaczął wygrywać zawody w Polsce, potem przyszły sukcesy zagraniczne. Wówczas zaczął go sponsorować Vans – amerykańska marka butów i ubrań inspirowanych kulturą skateboardingu.
– W 2007 roku zostałem najlepszym deskorolkowcem w Polsce – mówi. – Moją pasję i sukcesy przypłaciłem wieloma kontuzjami. Miałem kilka operacji kolan i rąk oraz wiele mniejszych urazów. Organizm przestał wytrzymywać skoki i triki, musiałem odpuścić.
Choć przez cały czas jeździ w brzeskim skateparku Bolonez, który powstał z jego inicjatywy, dziś traktuje to bardziej jako zabawę.
– Z ekstremami skończyłem – przyznaje. – Teraz dla mnie ekstremum to jazda po poręczach, skakanie ze schodów czy jazda po wysokich rampach. Bawię się i nie narażam na kontuzje. Zaczęła jeździć też moja córka.
Od subkultury do dyscypliny sportu
Pod koniec lat 90. skaterów odbierano niechętnie. Mylnie utożsamiano ich ze skinheadami.
– Byliśmy kolejną niechcianą subkulturą, zaraz po hipisach, punkach i skinach – wspomina Mikołaj. – Ludzie nie rozumieli, o co nam chodzi.
Skating nie miał wielkiej filozofii – chodziło o spotkania i wspólną jazdę. W każdym mieście skaterzy, hip-hopowcy czy breakdancerzy zbierali się na dużych placach. Wystarczyło mieć deskę i potrafić pogadać, by wejść do grupy.
Łączyła ich też mocna muzyka – punk rock albo hip-hop – zawsze undergroundowa.
– Wtedy dziewczyny nie jeździły, dziś połowa skaterów to dziewczęta – mówi Baranowski. – W środowisku panowało pełne wsparcie. Starsi oddawali młodszym swoje przechodzone deski.
Dziś styl skaterski przejęła ulica: fryzura „na deskę”, czapka niezależnie od pogody, tenisówki, luźny strój i deska pod pachą.
Od pasji do biznesu
Mikołaj nie należał już do pokolenia Adama Słodowego, ale pasja majsterkowania wciąż była obecna.
– Chodziło mi po głowie, żeby samemu zrobić „deskę”, więc zrobiłem kilka – wspomina. – A kiedy okazało się, iż z powiatowego urzędu pracy mogłem starać się o dotację na otwarcie firmy, napisałem biznesplan. Dostałem na ten pomysł pieniądze, około 35 tysięcy złotych, jak dobrze pamiętam. Mogłem się z tego utrzymać przez rok, a jeszcze wystarczyło na maszyny.
Był rok 2007. Stworzenie pierwszej linii technologicznej nie było proste – maszyny były dostępne, ale trzeba je było dostosować do nietypowej produkcji.
– Wtedy byłem zadowolony zarówno z tej eksperymentalnej linii technologicznej, jak i z pierwszych wyprodukowanych „desek” mojego autorstwa – wspomina Mikołaj. – Oczywiście, Rzymu nie zbudowano od razu. Kilkanaście lat zajęło mi stworzenie produktu, który dziś wypuszczam w świat.
Deskorolka już dawno przestała być subkulturą. Pierwsze skateparki zaczęły powstawać niemal w każdym mieście, można też wykupić lekcje jazdy. Najstarsi polscy skaterzy nazywają to komercjalizacją.
Najmłodsi mają swoich idoli – dziś to gwiazdy sportu, bo deskorolka stała się dyscypliną olimpijską. Po raz pierwszy pojawiła się na igrzyskach w Tokio, a w 2024 roku także w Paryżu, w dwóch konkurencjach: dla kobiet i mężczyzn. Polegają one na pokonywaniu przeszkód spotykanych na ulicach – schodów, poręczy czy ramp.
Nie zmieniło się tylko jedno: nastolatki wciąż nie chcą zakładać ochraniaczy.
– Twierdzą, tak jak my kiedyś, iż to „wiocha” – mówi Mikołaj Baranowski.
Tak jest do pierwszego poważniejszego bólu czy mocniejszego doświadczenia. Potem już nikt nie wychodzi na „deskę” bez ochraniaczy.
***
Odważne komentarze, unikalna publicystyka, pasjonujące reportaże i rozmowy – czytaj w najnowszym numerze tygodnika „O!Polska”. Do kupienia w punktach sprzedaży prasy w regionie oraz w formie e-wydanie



![Fantastyczny skok Żyły! Na to czekaliśmy [WIDEO]](https://sf-administracja.wpcdn.pl/storage2/featured_original/693593bea1f275_06712747.jpg)




