Tydzień temu dzieliłem się refleksją: Po co mi wiara?
W zasadzie takim pytaniem moje przemyślenia zakończyłem. Zatem, po co mi wiara?
Gdyby zadać mi to pytanie 30, 15 czy choćby kilka lat temu, miałbym pewnie mnóstwo odpowiedzi.
Dziś w wieku 55 lat, w tym miejscu mojego życia i mojej wiary, gdzie jestem, pozostaję z tym pytaniem bezradny.
A może właśnie dochodzę do sedna sprawy? Wiara nie jest mi potrzebna. Nie jest mi po coś. Nie jest kluczem do życia lepszego, bogatszego (niekoniecznie o dobra materialne tu chodzi), wartościowszego.
Wiara jest moim wyborem, a adekwatnie darmowym darem Boga, który mogę i chcę przyjąć tylko i wyłącznie ze względu na Niego.
Wiara to jakiś rodzaj intymnego dotyku: Bóg jest - ja jestem.