Nie chciała mieszkać z synową, ale nie miała wyboru.
Weronika Stanisławowa wycierała ręce w fartuch i znów zajrzała do piekarnika. Jabłecznik już się rumienił z jednej strony, ale jeszcze nie był gotowy. Za oknem skrzypnęła furtka szła synowa. I syn. I wnuczek. Cała jej rodzina wracała ze spaceru.
Babciu! rozległ się dzwoneczkowy głos czteroletnego Krzysia, i Weronika Stanisławowa mimowolnie się uśmiechnęła. Dla tego głosu zniosłaby wszystko, choćby życie pod jednym dachem z Kingą, swoją synową.
Mamo, znowu cały dzień przy kuchni spędziłaś? Marek, jej syn, wszedł do kuchni, pocałował matkę w policzek i od razu sięgnął po gorący placek.
Ręce! klepnęła go po palcach Weronika Stanisławowa. Najpierw umyj.
Weroniko Stanisławo, obiecała pani dzisiaj odpocząć Kinga stanęła w progu kuchni, trzymając siatki z zakupami. Umówiłyśmy się: ja gotuję obiad, pani odpoczywa.
Weronika Stanisławowa zacisnęła usta. No proszę, znowu mówi jej, co ma robić we własnym domu.
Odpoczywam, gdy piekę odparła sucho. I co w tym złego, iż chcę rozpieszczać wnuczka?
Kinga westchnęła i w milczeniu zaczęła rozpakowywać zakupy. Marek rzucił matce ostrzegawcze spojrzenie, jakby mówił: znowu zaczynasz? Weronika Stanisławowa udawała, iż nie widzi.
Krzysiu, idź umyć ręce, będziemy pić herbatę z babcinym plackiem zawołała ona, demonstracyjnie ignorując synową.
A przecież kiedyś miała własne życie. Swój dom, w którym była główną gospodynią. Koleżanki przychodziły w soboty na kawę, w ogródku kwitły jej ukochane róże, a wieczorem oglądała seriale, wygodnie rozsiadając się w fotelu. Ale wszystko runęło jednej nocy, gdy wybuchł ten przeklęty pożar.
Weronika Stanisławowa do dziś pamiętała swąd spalenizny, krzyki sąsiadów, wycie strażackich syren. Stała na ulicy w nocnej koszuli, zarzuciwszy na ramiona czyjąś kurtkę, i patrzyła, jak płomienie pochłaniają jej dom. Trzydzieści lat życia obracało się w popiół na jej oczach.
Nie martw się, mamo mówił wtedy Marek, obejmując ją za ramiona. Zamieszkasz z nami, dopóki nie załatwimy dokumentów i odszkodowania.
„Zamieszkasz z nami” przeciągnęło się na miesiące. Małe dwupokojowe mieszkanie syna, synowej i wnuczka stało się dla niej wymuszonym schronieniem. Spała na rozkładanej sofie w salonie, rano ją składała i cały czas czuła się tam jak piąte koło u wozu.
Babciu, pomogę ci mieszać ciasto! Krzyś wrócił z mokrymi rączkami i błyszczącymi oczami.
Następnym razem, słoneczko uśmiechnęła się Weronika Stanisławowa. Placek już prawie gotowy, widzisz?
Ale ja chcę teraz coś piec!
Nie dzisiaj, Krzysiu wtrąciła się Kinga. Babcia jest zmęczona. I tak zaraz będzie kolacja.
Weronika Stanisławowa rzuciła synowej niechętne spojrzenie. Znowu rozkazuje. Znowu decyduje za nią.
Wcale nie jestem zmęczona zaprotestowała. I mogę się zajmować wnuczkiem, ile chcę.
Mamo Marek przetarł zmęczone oczy. Nie zaczynajmy znowu…
Co ja takiego powiedziałam? Weronika Stanisławowa rozłożyła ręce. Czy nie mam prawa spędzać czasu z wnukiem?
Oczywiście, iż ma pani Kinga starała się mówić spokojnie, ale Weronika Stanisławowa widziała, jak pobielały jej kłykcie przy zaciśnięciu siatki z mlekiem. Tylko ustaliliśmy plan dnia dla Krzysia. Pamięta pani?
To mój wnuk! Weronika Stanisławowa poczuła znajomą irytację, która wzbierała w jej piersi. I ja wiem najlepiej, co dla niego dobre. Wychowałam swojego syna, i nic, wyrósł na porządnego człowieka.
Mamo! Marek uderzył dłonią w stół. Przestań w tej chwili!
Kinga w milczeniu wyszła z kuchni, Krzyś przytulił się do babci, a Weronika Stanisławowa poczuła, jak łzy napływają jej do oczu.
Nigdy nie wprowadziłaby się do nich z własnej woli. Nigdy. Ale nie miała wyboru. Odszkodowanie ledwo starczyło na spłatę kredytu za spalony dom. Nowe mieszkanie było poza jej zasięgiem, a na wynajem nie wystarczało emerytury.
Marku, ja nie specjalnie powiedziała cicho. Po prostu jest mi ciężko. Całe życie byłam u siebie, a teraz…
Rozumiem, mamo Marek westchnął. Ale zrozum i ty: to też jest dom Kingi. I to ona jest matką Krzysia. To ona decyduje, co mu wolno.
To była stara dyskusja, którą toczyli od miesięcy. Weronika Stanisławowa uważała, iż synowa jest zbyt surowa dla dziecka: komputer tylko godzinę dziennie, bajki o wyznaczonych porach, słodycze tylko po obiedzie i żadnych przekąsek między posiłkami. Jak dla niej, to było zwykłe znęcanie się nad dzieckiem.
Pójdę zobaczyć, co u Kingi, powiedział Marek i wyszedł z kuchni.
Weronika Stanisławowa została sama. Z wolna opadła na krzesło i zakryła twarz dłońmi. Jakże zmęczona była tymi ciągłymi sporami. Koniecznością dostosowywania się do cudzych zasad. Poczuciem winy, iż stała się ciężarem dla własnego syna.
Wieczorem, gdy Krzysia już ułożono do snu, a Marek siedział w salonie z laptopem, doganiając pracę, Kinga zapukała do łazienki, gdzie Weronika Stanisławowa czesała przed lustrem swoje siwe włosy.
Mogę? zapytała synowa, uchylając drzwi.
Wejdź niechętnie pozwoliła Weronika Stanisławowa. Potrzebujesz ręcznika?
Nie, chciałam porozmawiać.
Weronika Stanisławowa zesztywniała. Tylko nie awantura o tej porze.
Weroniko Stanisławo zaczęła Kinga, siadając na brzegu wanny. Rozumiem, jak ciężko jest pani. Naprawdę, rozumiem. Ale niech pani i mnie zrozumie. To moje dziecko.
Weronika Stanisławowa chciała odpowiedzieć coś ostrego, ale urwała, widząc w lustrze twarz synowej. Zmęcz














