NAD MORZEM
W lipcu wybraliśmy się nad morze. Wiadomo – długi dzień, krótka noc. Plaża, pływanie, smażone ryby, cudowne zachody słońca, nie mówiąc o wschodach. Mój Cień szalał z radości już na tydzień przed wyjazdem; przymierzał kąpielówki i przeglądał się całymi godzinami w lustrze. W pociągu gadał jak najęty, opowiadał o swoim bogatym życiu i musiałem się czerwienić.
Dojechaliśmy. Padał deszcz, wył wiatr, fale zalewały plażę. Cień schował się we mnie, jęczał. Musiałem mu codziennie dawać porcję rumu w herbacie, aby się uspokoił.
Dopiero pod koniec mojego urlopu zaświeciło słońce i przegoniło chmury. Byliśmy ze dwa razy na plaży. Cień łaził po innych cieniach i narzekał, iż takie tłumy.
Szczęśliwi wróciliśmy do domu.
A wieczorem zapaliłem woskową świecę i odpoczywaliśmy przy muzyce Mozarta. Cieniowi nie chciało się choćby tańczyć.
- Nie wypada przy Mozarcie - powiedział i przysnął…