Gdyby siłą wyobraźni dało się zbudować błyskotliwą karierę, mój mąż już dawno zgarniałby pieniądze łopatą do odśnieżania. Ale w naszym twardym świecie samo fantazjowanie to za mało – trzeba jeszcze ruszyć się z kanapy.
A z tym u Igora jest ogromny problem. Przez ostatnie pięć lat zmienił trzy miejsca pracy, za każdym razem odchodząc z powodu „tu i tak nic nie osiągnę”.
Ja jednak coraz bardziej skłaniam się ku myśli, iż po prostu proszono go o odejście „za porozumieniem stron”, żeby nie bawić się w formalności zwolnienia. Jako pracownik mój mąż jest, delikatnie mówiąc, przeciętny.
Igor kocha siebie nad życie, więc gdy uzna, iż jest zmęczony (a zdarza się to niemal co miesiąc), idzie na zwolnienie lekarskie. Nie mam pojęcia, jak on to załatwia, ale tydzień potrafi siedzieć w domu i „odpoczywać od rutyny”.
Z takim podejściem kariery się nie zrobi – ale Igor się z tym nie zgadza. Uwielbia rozważać, jak to się wykaże, jak przełożeni sami zaproponują mu awans i jak zostanie niezastąpionym specjalistą.
– Rozumiesz przecież, iż żeby to się wydarzyło, musisz coś z siebie dać? Może jakieś szkolenie? – próbowałam go delikatnie pchnąć w stronę rozwoju.
– Jak będzie trzeba, to szefostwo samo mnie wyśle na kursy. A jak zacznę za bardzo się wychylać, to mogą pomyśleć, iż czyham na ich stanowiska – wtedy o awansie mogę zapomnieć – filozofował mój mąż.
Jakoś trudno mi uwierzyć, iż taki leń jak Igor mógłby być dla zarządu jakimś zagrożeniem. On jest jak foka na brzegu morza – potrafi tylko dmuchać policzki.
Na początku tego nie zauważyłam, ale teraz widzę wyraźnie: mój mąż to urodzony leniwiec. Sam, oczywiście, uważa inaczej. A moje uwagi tylko go obrażają.
Ostatnio powiedziałam, iż skoro znowu siedzi na L4, to mógłby chociaż coś ogarnąć w domu. Wracam z pracy, a tu góra naczyń i pusta lodówka, bo „chory” wszystko wyjadł.
– Przecież choruję! Nie miałem siły sprzątać!
– Nie próbuj mi wciskać kitu! Cały dzień siedziałeś przed komputerem i grałeś, a umycie naczyń czy ugotowanie pierogów na kolację to już za dużo? – wkurzał mnie ten cyrk coraz bardziej.
– No tak, oczywiście! Ty wiesz lepiej, jak się czuję! – obruszył się Igor i poszedł leżeć do sypialni.
Z pracą ma dokładnie tak samo: robi absolutne minimum, ale ciągle czeka na awans. A niby za co szefostwo ma go awansować?
– Wacek odchodzi na wyższe stanowisko, jego miejsce się zwalnia. Myślę, iż mogę je zająć! – cieszył się ostatnio Igor.
– A ty wiesz, czym Wacek się zajmował? Chociaż raz go zastępowałeś? To jego zastępca dostanie awans – sprowadziłam go na ziemię.
– No jasne! Zamiast mnie wspierać, to tylko dołujesz! Jak tu robić karierę, skoro własna żona we mnie nie wierzy! – obraził się mąż.
A ja po prostu jestem realistką i wiem, iż jeżeli nie masz pleców, to z nieba może ci spaść co najwyżej ptasia kupa, a nie awans.
I miałam rację. Na miejsce, które Igor już uważał za swoje, powołano zastępcę, który i tak już wcześniej pełnił obowiązki szefa.
Mąż wściekał się, stwierdził, iż „ten zastępca potrafi się tylko podlizywać”, i złożył ręce, czekając na kolejny cud.
Nie wiem, co się wydarzyło w firmie, ale zaproponowano mu wyjazd służbowy – idealna okazja, żeby się wykazać.
A co zrobił Igor? Wymyślił nieistniejące „problemy rodzinne” i nigdzie nie pojechał, bo „lot z przesiadką, hotel niepewny, a jeszcze różnica czasu, trzeba będzie się przestawiać – to się nie opłaca”.
– I tak nie ma teraz wolnych stanowisk na awans – mruknął.
Mam przeczucie, iż dla mojego męża takich stanowisk już nigdy nie będzie. On po prostu nie ma mentalności człowieka, który się stara. Dla niego idealna praca to taka, gdzie nic nie trzeba robić.
Tymczasem ja w tej samej firmie mam realne szanse na awans, choć już teraz zarabiam więcej niż on. Ale na to haruję, bez L4 i wymówek.
Wychodzi na to, iż ja zajeżdżam się, żeby nam żyło się lepiej, a mąż tylko buja w obłokach. Po co mi taki bajkopisarz? jeżeli najdzie mnie ochota na jakieś nierealne historie, to włączę sobie audiobooka – wyjdzie taniej.