Wanda i Jan szykowali się do ślubu. W przeddzień uroczystości matka panny młodej, Barbara Nowak, przyjechała, by poznać przyszłą świekrę. Spotkanie odbyło się w domu matki Jana – Krystyny Kowalskiej. Omówili szczegóły wesela, zasiedli przy stole. Następnego ranka Barbara zbierała się do odjazdu. Wanda wyszła ją odprowadzić.
— No i jak ci się podoba Jan? — spytała mamę.
— Dobry chłopak — uśmiechnęła się tamta, ale westchnęła ciężko.
— Mamo, co się stało? — zdziwiła się Wanda.
— Córeczko, trzymaj się z daleka od jego matki. Nie wiesz jeszcze o niej wielu rzeczy.
Słowa te niedługo nabrały znaczenia.
Gdy Wanda dowiedziała się, iż teściowa zamierza zamieszkać z nimi, powiedziała mężowi wprost:
— Będziesz musiał wybierać: albo ja, albo twoja matka.
— Nie zamierzam nikogo wybierać — spokojnie odparł Jan. — Żyjemy, jak żyliśmy, a mama niech sama rozwiązuje swoje sprawy.
— Czyli nie pozwolisz, żeby się do nas wprowadziła?
— Już jej to powiedziałem.
— I co ona?
— Uraziła się. Nazwała mnie niewdzięcznikiem i obiecała, iż jeszcze pożałuję.
— Przewidywalne…
Krystyna Kowalska wyszła na emeryturę wcześnie — przez lata pracowała jako stewardesa.
— Dość. Odrobiłam swoje — zdecydowała, dostając wysoką emeryturę, znacznie wyższą niż większość.
Lecz gwałtownie zrozumiała — dla jej stylu życia tych pieniędzy za mało. Rozwiązanie przyszło samo: przerzucić wydatki na syna.
— Wychowałam cię, dałam ci wykształcenie. Teraz twoja kolej, by spełnić synowski obowiązek — powiedziała, gdy Jan miał zaledwie 23 lata. — Od przyszłego miesiąca płacisz za mieszkanie i jedzenie.
— Dobrze — odparł. — Ale skoro utrzymuję rodzinę, nie wtrącasz się już w moje życie.
Zgodziła się — i, trzeba przyznać, nie przeszkadzała. Życie syna specjalnie ją nie interesowało. Jasia głównie wychowywali jej rodzice, podczas gdy ona układała sobie życie, bezskutecznie.
Minęły lata. Syn dorósł, przeprowadził się do niej w liceum. Przez pięć lat regularnie płacił za mieszkanie, utrzymywał matkę. Ta zaś korzystała z życia, wydając emeryturę tylko na siebie.
Gdy Krystyna skończyła pięćdziesiąt lat, Jan przyprowadził do domu żonę.
— Jaka pani zadbana! — zmieszała się Wanda przy pierwszym spotkaniu z teściową. — Wcale nie wygląda na emerytkę.
Dowiedziawszy się, iż młodzi zamieszkają z nią, Krystyna tylko się ucieszyła: „No to dobrze” — powiedziała, myśląc: „Przynajmniej gotować nie będę musiała”.
Wanda odebrała to szczerze, ale Jan wyjaśnił:
— Mamie po prostu zabrakło odwagi, by nas wyrzucić. Ostatnie pięć lat sam za wszystko płacę.
Wizyta Barbary gwałtownie rozwiała i tak już kruche iluzje:
— Córeczko, bądź ostrożna. Ta kobieta żyje tylko dla siebie. Was porzuci, gdy będzie niewygodnie. Najważniejsze — trzymaj się męża. Spodobał mi się. Ale z jego matką wam nie wyszło.
Minęło pół roku. Krystyna się zakochała. Mężczyzna o imieniu Tomasz zaczął pojawiać się coraz częściej. A potem…
— Macie dwa tygodnie, żeby się wyprowadzić. Sprzedaję mieszkanie. Wyjeżdżam do Gdańska.
— Mówisz poważnie? — osłupiał Jan.
— A co? Mam prawo. Mieszkanie jest moje. Rodzice mi je podarowali.
— I nas wyrzucasz?
— Tak. Wszystko zgodnie z prawem.
Jan w milczeniu włożył kurtkę i wyszedł. Wieczorem on i Wanda już pakowali rzeczy. Zamieszkali u jego kolegi z pracy, który akurat szukał lokatorów. Po miesiącu Krystyna sprzedała mieszkanie i wyjechała z Tomaszem do Gdańska.
Kilka dni później Jan spróbował pożyczyć od niej pieniędzy:
— Nie, oczywiście. Wszystkie wydatki są już rozpisane — zimno odpowiedziała matka.
— No cóż, powodzenia — rzekł.
— Tobie też — uśmiechnęła się. choćby nie przytuliła na pożegnanie.
Minął rok. Krystyna zadzwoniła: rozwiodła się z Tomaszem, zabrał jej pieniądze i zniknął. Została sama, bez dachu nad głową. Wróciła i od razu oznajmiła:
— Będę mieszkać z wami.
— Nie. Weź to, co ci zostało, weź kredyt.
— Kredyt? W moim wieku? Na emeryturę?
— Znajdź pracę. Trzeba sobie radzić, jak wszyscy.
— Więc mi nie pomożesz?
— Nic ci nie jestem winien, mamo.
Wybuchnęła:
— Jesteś niewdzięczny! Wychowałam cię!
— A ja po prostu biorę z ciebie przykład — spokojnie odparł syn.
Krystyna mieszkała u koleżanek, dopóki były pieniądze. Potem — odmowa za odmową. Znowu przyszła do syna.
— Mamo, nie jesteś chora ani stara. Znajdź pracę. Wynajmij chociaż pokój. Szukaj.
— Nie żal ci mnie?
— Nie. Przypominasz mi tę znaną konikopolę… co to całe lato śpiewała.
Później Krystyna jednak znalazła sobie… nie pracę, ale nowe małżeństwo. Z pierwszym lepszym. Ale za to — z mieszkaniem.
Ale to już zupełnie inna historia…