Jeśli myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie!” – żona nie wytrzymała

newskey24.com 1 tydzień temu

Dzisiaj wreszcie wybuchłam. jeżeli myślisz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie! krzyknęłam, a w domu zapadła cisza, gęsta i duszna, jak przed burzą.

Wieczór był jak każdy inny gotowałam zupę, słuchając tykania zegara na ścianie. Kiedyś ten dźwięk mnie denerwował, gdy dom wypełniały śmiechy naszych synów i ich ciągła bieganina. Teraz zegar był moim jedynym towarzyszem w pustym, cichym mieszkaniu.

Spojrzałam na męża. Jak zwykle siedział w telefonie, światło ekranu odbijało się w jego okularach. Kiedyś to wydawało mi się choćby urocze oto on, mój mąż, w domu, bezpieczny. Teraz widziałam w tym tylko obojętność.

Obiad gotowy powiedziałam, starając się, by głos nie drżał.

Skinął głową, choćby nie podnosząc wzroku. Rozłożyłam talerze piękne, z zestawu, który chowałam na specjalne okazje. Ale jakie teraz specjalne okazje? Synowie rzadko zaglądają, wnuków jeszcze nie mamy. Zostałam tylko ja i on w tym dużym domu pełnym wspomnień.

Nalałam zupę, posypałam świeżą pietruszką z parapetu uprawiałam zioła specjalnie dla niego, bo lubił. Obok talerza położyłam świeży chleb, właśnie pokrojony.

W końcu odłożył telefon i wziął łyżkę. Wstrzymałam oddech. Pierwsza łyżka. Druga. Przy trzeciej skrzywił się.

Znowu niedobre mruknął, odpychając talerz.

Coś we mnie pękło. Spojrzałam na swoje ręce czerwone od gorącej wody, zgrubiałe. Cały dzień na nogach: prałam jego koszule, prasowałam spodni, gotowałam tę cholerną zupę. Na kuchence bulgotała jego ulubiona herbata, którą parzyłam w specjalny sposób, bo inaczej jest niesmaczna.

Wiesz co mój głos zadrżał, ale nie ze wzruszenia, tylko ze złości. jeżeli uważasz, iż nic dla ciebie nie robię, spróbuj żyć beze mnie!

Podniósł wzrok po raz pierwszy tego wieczoru naprawdę na mnie spojrzał. W jego oczach było zdziwienie, jakby nie mógł uwierzyć, iż ta cicha, potulna kobieta potrafi podnieść głos.

Wstałam gwałtownie. Krzesło zatrzeszczało, ale było mi to obojętne. Chwyciłam płaszcz stary, kupiony trzy lata temu, bo po co ci nowy, ten jeszcze długo posłuży.

Gdzie idziesz? w jego głosie zabrzmiał niepokój, ale już nie słuchałam.

Drzwi zatrzasnęły się za mną. Chłodne powietrze uderzyło w twarz i po raz pierwszy od lat poczułam, iż oddycham pełną piersią. Nie wiedziałam, gdzie idę. Nie wiedziałam, co dalej. Ale wiedziałam jedno czuję wolność.

* * *

Minęły dwa tygodnie. Małe mieszkanie na czwartym piętrze witało mnie ciszą nie tą duszącą, ale lekką, swobodną. Nie było tu tykającego zegara, nie było wymówek, nie było ciągłych a dlaczego.

Obudziłam się wcześnie nawyk lat. Zawsze wstawałam o szóstej, by zdążyć przygotować śniadanie, wyprasować koszulę, spakować rzeczy Ale dziś było inaczej. Leżałam w obcym łóżku i patrzyłam, jak słońce powoli wypełnia pokój. Nikt mnie nie poganiał, nikt nie wymagał niczego.

Mogę po prostu leżeć szepnęłam i zaśmiałam się cicho.

Ale stare nawyki nie odchodzą tak łatwo. Dłonie same sięgały po ścierkę, żeby posprzątać. Zatrzymałam się:

Nie. Dziś robię to, na co mam ochotę.

Długo stałam przed lustrem w łazience, przyglądając się sobie. Kiedy ostatnio tak na siebie patrzyłam? Nie przelotnie, nie zerkając, tylko naprawdę? Zmarszczki wokół oczu były głębsze, we włosach przybyło siwizny. Ale oczy oczy znów były żywe.

Na dworze pachniało jesienią opadłymi liśćmi i kawą z pobliskiej kawiarni. Przechodziłam obok niej setki razy, zawsze w biegu, zawsze z zakupami. Marnowanie pieniędzy mówił mąż. I wierzyłam mu, przekonując siebie, iż domowa kawa jest lepsza.

Dzwonek nad drzwiami zadźwięczał. W środku pachniało świeżymi bułeczkami i cynamonem. Zawahałam się w progu, czując się jak intruz w tym przytulnym miejscu.

Dzień dobry! uśmiechnęła się młoda baristka. Co podać?

Ja zawahałam się. Przez lata parzyłam kawę dla innych, ale sama nie wiedziałam, jaką lubię. Co polecasz?

Mamy wyśmienitą kawę z karmelem i cynamonem. I świeże croissanty, prosto z pieca.

Kiedyś pewnie bym odmówiła za drogo, za dużo kalorii, co powie mąż Ale dziś był inny dzień.

Tak, proszę. I croissanta też.

Usiadłam przy oknie, obserwując przechodniów. Przy sąsiednim stoliku grupa młodych dziewczyn śmiała się głośno, bez zahamowań. Złapałam się na myśli kiedy ostatnio tak się śmiałam? Nie z grzeczności, nie na siłę, ale naprawdę?

Pierwszy łyk kawy rozlał się po języku słodyczą karmelu. Zamknęłam oczy. Boże, czy życie może być aż tak smaczne?

Telefon w torbie milczał. Pewnie po raz pierwszy od ćwierć wieku mąż obudził się bez śniadania, bez wyprasowanej koszuli, bez przygotowanego lunchu. Co teraz robi? Denerwuje się? Jest zagubiony? A może choćby nie zauważył, iż mnie nie ma?

Jeszcze kawę? zapytała baristka, przechodząc obok.

Spojrzałam na zegarek stary nawyk. Dawniej o tej porze byłabym już w domu, zaczynając gotować obiad. Ale dziś

Tak, proszę. I jeszcze jednego croissanta.

* * *

Telefon zadzwonił, gdy układałam swoje skromne rzeczy w wynajętym mieszkaniu. Na ekranie wyświetliło się Michał starszy syn. Dłoń mi zadrżała. Po raz pierwszy w życiu nie chciałam odebrać telefonu od własnego dziecka.

Cześć mój głos był cichszy niż zwykle.

Mamo, co ty wyprawiasz? w głosie Michała słychać było irytację, zupełnie jak u jego ojca. Tata mówi, iż wyszłaś. Co to ma znaczyć?

Usiadłam na łóżku. Jak wytłumaczyć dorosłemu synowi coś, czego sama jeszcze do końca nie rozumiałam? Jak opowiedzieć o latach cichej rozpaczy, o poczuciu bycia niewidzialną, o tym, jak powoli traciłam siebie w nieustannej t

Idź do oryginalnego materiału