Zima zawsze przygniatała mnie swoim ciężarem. Świat w tym czasie stawał się cichy, martwy, jakby ktoś zgasił światło i zostawił mnie w półmroku. Rano budziłam się, wychodziłam do pracy, a potem wracałam – zawsze tą samą drogą, o tej samej porze. Wieczory mijały przy książce i herbacie, ciepłej, ale bez smaku, jak wszystko w moim życiu.
Nie lubiłam zimy. Nie chodziło nawet o mróz czy śnieg, ale o to, co robiła ze mną. Każdej zimy czułam, jakbym się kurczyła, znikała, stawała się cieniem samej siebie. Nic się nie działo, nie było po co wychodzić, rozmawiać, czekać. Aż nagle nadchodziła wiosna, a wraz z nią to nieokreślone uczucie, że coś się musi zmienić. Że jeśli teraz nie zrobię kroku naprzód, to zastygnę w tej stagnacji na zawsze.
Tego roku wiosna przyszła szybko, a ja po raz pierwszy od dawna poczułam, że coś mnie uwiera. Jakby budził się we mnie głód – nie jedzenia, nie rzeczy materialnych, ale życia. Chciałam czegoś nowego, choć nie wiedziałam jeszcze czego. A potem przypomniałam sobie o swoim ogrodzie.
Chciałam coś wysiać
Przez całą zimę niemal zapomniałam, że mam ogród. Przykryty śniegiem, cichy, zapomniany – wydawał się częścią tej pustki, która mnie otaczała. Ale teraz, gdy pierwsze ciepłe promienie słońca zaczęły przebijać się przez chmury, poczułam znajomy zew. Coś we mnie kazało mi wyjść, dotknąć ziemi, poczuć ją pod palcami.
Wyszłam na podwórko, z ulgą wciągając powietrze. Pachniało jeszcze wilgocią i rozkładającymi się liśćmi, ale w tym zapachu było coś obiecującego. Przesunęłam ręką po drewnianym płocie, który oddzielał mój ogród od sąsiedniego. Nagle przypomniałam sobie, że nie mam nasion. Nie pomyślałam o tym wcześniej, a teraz było już za późno – sklep w miasteczku zamknięto kilka dni temu.
– Janek na pewno coś ma – powiedziała Kasia, moja sąsiadka, gdy wspomniałam jej o swoim problemie. – On gromadzi nasiona, jakby miał z nich wykarmić pół Polski.
Janek. Mój sąsiad, którego widywałam często, ale z którym nigdy nie zamieniłam więcej niż kilka słów. Wiedziałam, że mieszka sam, że ma ogród większy niż mój i że spędza w nim niemal każdą wolną chwilę. Zawsze wydawał mi się... obojętny. Cichy, skupiony, jakby nie potrzebował niczego poza swoimi roślinami.
Poszłam do sąsiada
Nie miałam wyboru – jeśli chciałam w tym roku coś posiać, musiałam do niego pójść. Podniosłam rękę, zapukałam w drewnianą furtkę. Po chwili usłyszałam kroki. Jan wyłonił się zza szklarni, z rękami w ziemi, jakby nic innego na świecie nie istniało.
– Cześć – zaczęłam niepewnie. – Kasia mówiła, że masz może jakieś nasiona?
Uniósł wzrok, mrużąc oczy w słońcu.
– Mam – powiedział krótko. – Czego ci trzeba?
Zawahałam się. Nie byłam pewna.
– Coś, co rośnie szybko – odpowiedziałam. – Chcę trochę zieleni.
Janek uśmiechnął się lekko, ale w jego oczach zobaczyłam coś innego. Coś, czego nie rozumiałam.
– To nie o szybkość chodzi, tylko o cierpliwość – powiedział, sięgając do kieszeni fartucha.
Po chwili wyciągnął dłoń i otworzył ją przede mną. Na jego szorstkiej skórze leżała garść nasion. Sięgnęłam po nie, a nasze palce na ułamek sekundy musnęły się nawzajem. Niby nic, przypadek. A jednak w tej jednej krótkiej chwili coś się zmieniło. Poczułam ciepło, które nie miało nic wspólnego ze słońcem. Jakby dotyk jego dłoni na moment rozbudził coś, co spało we mnie od dawna.
Podziękowałam i szybko odeszłam, ściskając nasiona w dłoni. Nie rozumiałam, co się właśnie stało. Ale wiedziałam jedno – ten dzień był inny niż wszystkie inne przed nim.
Ciągle o nim myślałam
Od tamtego dnia coś się zmieniło. Niby nic wielkiego – ot, zwykłe nasiona, zwykła rozmowa przez płot – ale jednak nie mogłam przestać o tym myśleć. A raczej o nim.
Złapałam się na tym, że coraz częściej patrzę w stronę jego ogrodu. Jakby wzrok sam tam uciekał, jakby coś mnie tam ciągnęło. Janek zawsze był tam, pochylony nad ziemią, wpatrzony w rośliny, jakby tylko one istniały. Wcześniej go nie zauważałam, a teraz nie mogłam oderwać oczu.
Czasem przystawałam przy oknie, udając, że poprawiam firanki. Czasem wychodziłam do ogrodu niby to po coś konkretnego, ale tak naprawdę tylko po to, żeby sprawdzić, czy tam jest. A on? On zdawał się zupełnie tego nie zauważać.
Czułam się absurdalnie. Jak nastolatka, która podgląda chłopaka z sąsiedztwa. Przecież to był tylko Janek – spokojny, cichy, oddany roślinom. Nie było w nim nic romantycznego, żadnej nachalnej męskiej pewności siebie, żadnych gestów, które mogłabym źle zinterpretować. A jednak… Zasiał we mnie coś więcej niż te nasiona, które trzymałam w dłoniach tamtego dnia.
Była między nami jakaś chemia
Przez ostatnie dni z rosnącą niecierpliwością obserwowałam ziemię, jakbym mogła zmusić ją do szybszego kiełkowania. Ale grządki wciąż były puste. Tylko cisza i oczekiwanie. A potem usłyszałam czyjeś kroki.
Podniosłam głowę i zobaczyłam Janka. Stał po drugiej stronie płotu, opierając się o drewniane deski. Jego obecność była tak naturalna.
– Posiałaś już wszystko? – zapytał.
Zaskoczył mnie. Nie spodziewałam się, że pamięta.
– Tak – odpowiedziałam, otrzepując dłonie z ziemi. – Czekam.
Jan przez chwilę patrzył na moje grządki, po czym skinął głową.
– Dobre nasiona zawsze kiełkują – powiedział cicho.
Nie wiedziałam, czy mówi o roślinach, czy o czymś innym. W jego głosie było coś, co sprawiło, że ciepło rozlało mi się po całym ciele. Patrzył dłużej, niż powinien. A ja nie miałam odwagi tego przerwać. Milczeliśmy chwilę. Czułam między nami coś dziwnie znajomego, choć przecież ledwie się znaliśmy. A może nie chodziło o poznanie, tylko o to, że w końcu ktoś dostrzegł we mnie coś więcej niż kobietę w ogrodzie.
Janek odchrząknął i spojrzał na moje ręce.
– Brakuje ci czegoś? Może sadzonek?
– Może… – uśmiechnęłam się lekko.
Nie pytał, jakie. Nie pytał, czy na pewno ich potrzebuję. Po prostu skinął głową, jakby podjął decyzję. A ja wiedziałam, że to nie był nasz ostatni raz przy tym płocie.
Poszliśmy na spacer
Kasia jak zwykle wiedziała więcej, niż mówiła.
– Wpadnij na herbatę – rzuciła niby od niechcenia, kiedy przechodziłam obok jej domu. – Janek ma mi przynieść sadzonki, to i dla ciebie coś się znajdzie.
Pokręciłam głową, ale nie powiedziałam „nie”. Janek przyszedł chwilę później, w swojej roboczej koszuli, pachnący ziemią i zielenią. Rozmawiał z Kasią, ale od czasu do czasu zerkał w moją stronę. Nie wiedziałam, czy mi się wydaje, czy rzeczywiście to spojrzenie było inne niż zwykle.
– Może przejdziemy się? – zaproponował nagle, kiedy zbieraliśmy się do wyjścia.
Nie odpowiedziałam od razu. Po prostu skinęłam głową. Szliśmy ścieżką między polami, w milczeniu, wsłuchując się w dźwięki budzącej się do życia przyrody. Wieczorne powietrze było rześkie, pachniało wilgotną ziemią i pierwszymi kwiatami.
– Myślałam, że jesteś bardziej zamknięty w sobie – odezwałam się w końcu.
Jan uśmiechnął się lekko, jakby spodziewał się tych słów.
– A ja myślałem, że ty nie zauważasz świata poza swoim płotem.
Zatrzymałam się, zaskoczona. On też stanął. Przez chwilę patrzył na mnie, a potem zrobił krok do przodu. Czułam jego ciepło, choć nadal dzieliły nas centymetry.
– Zosiu… – powiedział cicho, jakby testował, jak brzmi moje imię wypowiedziane w taki sposób.
Nie odpowiedziałam, bo w tej samej chwili jego usta odnalazły moje. Był ciepły i pachniał wiatrem. Nie spieszył się, jakby dawał mi czas, bym mogła uciec, jeśli tego chcę. Ale ja nie chciałam.
Nie możemy tego zmarnować
Od tamtego wieczoru wszystko było inne. Nie dlatego, że nagle coś się wydarzyło – nie było wielkich słów ani obietnic. Ale zmienił się sposób, w jaki patrzyłam na świat. I na Janka.
Codziennie wychodziłam do ogrodu z myślą, że może znów go zobaczę. Czasem stał po drugiej stronie płotu, czasem przechodził obok, zwalniając kroku. A czasem po prostu czułam jego obecność, zanim jeszcze się pojawił.
Pierwsze kiełki zaczęły przebijać się przez ziemię. Patrząc na nie, miałam wrażenie, że to coś więcej niż zwykłe rośliny. Że to znak, że coś nowego zaczęło rosnąć nie tylko w moim ogrodzie, ale i we mnie. W końcu to ja zrobiłam pierwszy krok.
Podeszłam do płotu z małą doniczką w dłoniach. Jan spojrzał na mnie pytająco.
– To dla ciebie – powiedziałam. – Coś do pielęgnowania.
Nie zapytał, dlaczego. Po prostu przyjął ją, patrząc na mnie w sposób, od którego zrobiło mi się ciepło.
– Nie tylko rośliny potrzebują pielęgnacji – odparł cicho.
Nasze dłonie znów się dotknęły. Tym razem nie cofnął ręki. A ja wiedziałam, że wiosna już na dobre zawitała do mojego życia.
Zofia, 35 lat
Czytaj także: „Nie po to przeszłam na emeryturę, żeby niańczyć cudze dzieci. Dodatkowa kasa kusi, ale chyba wolę święty spokój”
„Byłam dobrą matką i brałam kredyty, żeby pomóc dzieciom. Teraz mam nędzną emeryturę, a one nie chcą mi pomóc”
„Dla faceta wyprowadziłam się na wieś. Zamiast pić kawę z pianką w super restauracji mam przerzucać drewno do piwnicy”