Promienie słońca, przebijające się przez półprzezroczyste zasłony, delikatnie oświetlały fotografię w srebrnej ramce zdjęcie, na którym utrwalił się uśmiech kobiety, której życie skończyło się zbyt wcześnie. Marek siedział w fotelu, nieruchomy jak posąg, i w milczeniu wpatrywał się w twarz Anny. Jego oczy już nie płakały, ale w środku wszystko się ściskało, jakby niewidzialne dłonie ściskały mu serce. Łzy wyschły, pozostawiając po sobie gorycz, jak słony posmak na ustach po długim płaczu.
Ech, Ania Tylko 34 lata Całe życie przed tobą Żyłabyś i żyła myśli jak kule przeszywały jego świadomość. Dziewięć dni. Dziewięć dni minęło, odkąd stał nad świeżą mogiłą, czując, jak ziemia usuwa mu się spod nóg. Dziewięć dni, odkąd ostatni raz słyszał jej głos, widział jej profil, czuł jej zapach lekki, z nutą wanilii i czegoś nieziemskiego.
Marek był starszy od żony o osiem lat. W wieku czterdziestu dwóch lat uważał się za dojrzałego, zrównoważonego, odpowiedzialnego człowieka. Postrzegał Annę jako kruche stworzenie, potrzebujące opieki, jak kwiat, który zwiędnie bez stałej troski. Wierzył, iż jest delikatna, nieprzystosowana do okrucieństw świata. Ale się mylił. Mylił się od samego początku. Za jej subtelną urodą i melodyjnym głosem krył się bystry, sprytny i wyrachowany umysł. Anna umiała manipulować, oszukiwać, znikać, gdy było to dla niej wygodne. Żyła według własnych zasad, nie myśląc o konsekwencjach.
Ich historia zaczęła się dziesięć lat temu tej samej nocy, gdy los zetknął ich w hałaśliwym tłumie na imprezie u wspólnych znajomych. Marek był już wtedy dobrze sytuowanym przedsiębiorcą. Jego firma się rozwijała, dochody rosły, a perspektywy otwierały się jak mapa nieznanego świata. Był w centrum uwagi, ale jego wzrok nagle przykuła samotna postać przy oknie.
Ciemnowłosa dziewczyna w obcisłej czarnej sukience siedziała w kącie, jakby zeszła z okładki modnego magazynu. Jej oczy głębokie jak ciemne jezioro patrzyły w dal, a w dłoniach trzymała kieliszek z czerwonym winem. Anna. W tamtej chwili wydała mu się nie tylko piękna była zagadką, wyzwaniem, magnesem, do którego nie sposób było nie podejść.
Poczekał, aż jej kieliszek opustoszeje, i z pełnym kieliszkiem w dłoni podszedł, jak bohater romantycznego filmu.
Mogę dotrzymać ci towarzystwa? zapytał z lekkim uśmiechem.
Nie boisz się, iż odmówię? odpowiedziała, patrząc na niego z przebiegłym błyskiem w oku.
Boję się przyznał szczerze. Ale ryzyko jest tego warte.
Ich rozmowa potoczyła się jak muzyka płynnie, bez wysiłku. Mówili o książkach, podróżach, gwiazdach. Anna była inteligentna, błyskotliwa, z poczuciem humoru, które ciąło jak brzytwa. Marek był oczarowany. Czuł, jak serce bije mu szybciej, jakby po raz pierwszy od dawna przypomniało sobie, iż potrafi kochać.
Później dowiedział się, iż Anna znalazła się tam zupełnie przypadkiem. Pracowała w kwiaciarni, gdzie goście imprezy kupowali róże i lilie. Podsłuchawszy rozmowę, postanowiła zajrzeć tylko po to, by zobaczyć, jak żyją inni. Ale Anna nigdy nie robiła niczego bez powodu. Nie przyszła z ciekawości, ale dla szansy. I tę szansę wykorzystała.
Wtedy Marek był już żonaty. Miał syna z poprzedniego małżeństwa, ale relacje z żoną dawno zamieniły się w chłodną rutynę. Tylko syn, Kacper, trzymał ich razem. Gdy pojawiła się Anna, wszystko się zmieniło. Była jak huragan piękna, niszczycielska, nieunikniona.
Pół roku później Marek wniósł o rozwód. Rok później ożenił się z Anną.
Jednak rodzinna idylla okazała się iluzją. Anna, zostawszy żoną i matką, się nie zmieniła. przez cały czas chodziła do drogich salonów, wydawała pieniądze na designerskie torebki, spotykała się z przyjaciółkami w modnych barach. Dziecka, Michała, prawie nie zauważała. Przeszkadza mawiała. Muszę oddychać!
W końcu Michała zabrała babcia matka Marka, starsza, ale pełna troski i miłości kobieta. Wychowywała wnuka jak własne dziecko, nie narzekając, nie żądając wdzięczności.
A potem stało się nieszczęście.
Pewnego poranka, zwykłego poniedziałku, Marek otrzymał telefon. Głos lekarza był suchy jak kartka papieru:
Pańska żona miała wypadek. Jest w reanimacji. Proszę przyjechać.
Porzucił wszystko i pognał do szpitala. Ale było już za późno. Anna nie żyła. Nie doczekała go. Nie pożegnała się.
Śmierć przyszła nagle, zostawiając po sobie pustkę, której nie da się zapełnić.
Marek pochował żonę. Pochował też część siebie.
Kilka dni później zabrał Michała z powrotem. Babcia miała już ponad siedemdziesiąt lat. Była zmęczona. Bolało ją serce, plecy, dusza. Marek nie mógł pozwolić, by dźwigała ten ciężar dłużej.
Wynajął nianię Olę. Młodą, skromną, z ciepłymi oczami i miękkim głosem. Przyszła z plecakiem i marzeniem o nowym życiu.
Masz gdzie mieszkać? zapytał Marek.
Na razie u przyjaciółki odpowiedziała. Ale znajdę swoje miejsce.
Spojrzał na nią i nagle poczuł, jak coś w nim drgnęło nie namiętność, nie miłość, ale coś ciepłego, niemal rodzinnego.
Zostań z nami zaproponował. Mamy miejsce.
I została.
Ola okazała się nie tylko nianią. Stała się częścią ich życia. Gotowała z miłością, uczyła Michała czytać, śpiewać, rysować. Chodziła z nim do parku, lepiła bałwany, czytała bajki na dobranoc. Marek podnosił jej pensję, ale ona prosiła o mniej dla niej ważne było poczucie, iż jest potrzebna.
Pierwsze dni po śmierci Ani ojciec i syn spędzili razem. Całe dnie grali w gry, śmiali się, jedli pizzę i oglądali kreskówki. Michał był szczęśliwy.
Ale pewnej soboty, w parku, chłopiec zauważył starszą kobietę na ławce. Siedziała sama, z opuszczoną głową, drżąc z zimna.
Tato szepnął Michał. Może damy jej chleb? Kupiliśmy go dla kaczek A ona pewnie jest głodna.
Marek i O



![Niezwykły pokaz mody patriotycznej. Tak SP nr 10 świętowała niepodległość [ZDJĘCIA]](https://www.eostroleka.pl/luba/dane/pliki/zdjecia/2025/pokaz_mody_patriotycznej.jpg)








