— Błagam cię, córeczko, ulituj się nade mną, to już trzy dni, jak nie miałam w ustach choćby kawałeczka chleba, a nie zostało mi już ani grosza — błagała staruszka przekupkę.

twojacena.pl 15 godzin temu

Błagam cię, córeczko, miej litość Trzy dni nie miałam w ustach kawałka chleba, a portfel pusty jak święta Barbara w lutym szepnęła staruszka, trzymając się kurczowo wystawy sklepowej.

Zimny wiatr hulał po krakowskich uliczkach, wciskał się pod kożuchy przechodniów i przypominał czasy, gdy ludzie mieli jeszcze ciepłe serca pod tymi warstwami wełny.

Wśród szarych kamienic i szyldów, którym farba odchodziła jak humor po całym dniu w urzędzie, stała kobieta o twarz pooranej zmarszczkami każda zdawała się opowiadać historię trudniejszą niż egzamin z matematyki na studiach. W rękach ściskała wytartą torbę pełną pustych butelek ostatnich śladów po lepszych dniach. Łzy spływały jej powoli po policzkach, nieśpiesznym krokiem, jak kolejki w Biedronce przed świętami.

Córuś wyszeptała drżącym głosem, jak liść na jesiennym wietrze. Trzeci dzień chleba nie jadłam. Ani grosza przy duszy

Słowa zawisły w powietrzu, ale za szybą piekarni sprzedawca tylko wzruszył ramionami z miną człowieka, który właśnie przegrał w totolotka.

No i? odparł, drapiąc się po głowie. To jest piekarnia, nie skup butelek. Czegoś nie rozumiesz? Na tabliczce stoi: butelki oddaj w specjalnym punkcie, tam dadzą ci złotówki. Na chleb, na jedzenie, na życie. A ja ci tu mam rozdawać bochenki z powietrza?

Staruszka zmieszała się. Nie wiedziała, iż punkt zamykają w południe. Spóźniła się. Spóźniła na tę drobną szansę, która uchroniłaby ją przed głodem. Kiedyś choćby by jej do głowy nie przyszło zbierać butelki. Była nauczycielką, kobietą wykształconą, z godnością, której nie straciła choćby w najtrudniejszych czasach. Ale teraz teraz stała pod sklepem jak żebraczka, czując, jak wstyd zalewa ją gorącą falą.

No dobra sprzedawca złagodził trochę ton. Mogę ci dać pół bułki. Resztę przyniesiesz jutro.

Córeńko błagała. Choć ćwiartkę Oddam ci. Czuję, iż zaraz zemdleję

Ale w oczach sprzedawcy nie było ani iskry współczucia.

Nie uciął stanowczo. Nie prowadzę jadłodajni. Sam ledwo koniec z końcem wiążę. Gdybym każdemu dawał chleb za darmo, to by mi cały stragan rozwalił w tydzień. Zrób miejsce, kolejka stoi.

Nieopodal stał mężczyzna w eleganckim płaszczu, pogrążony w myślach. Sprzedawca nagle rozpromieniał, jakby przed nim stanął nie byle kto, a sam król pierogów.

Dzień dobry, panie Marku! zawołał wesoło. Dziś świeże drożdżówki z budyniem! I chleb orkiszowy, prosto z pieca!

Dzień dobry burknął mężczyzna, sięgając po portfel. Wezmę ten orkiszowy i cztery drożdżówki.

Z jagodami? Dzisiaj szczególnie pyszne! nalegał sprzedawca.

Nie ważne jagody w porządku mruknął, wyciągając banknot.

Wtedy jego wzrok przypadkiem padł na staruszkę stojącą w cieniu. Jej twarz wydała mu się znajoma bardzo znajoma. Ale pamięć uparcie odmawiała współpracy. Jedynie jeden szczegół przykuł jego uwagę stara broszka w kształcie kwiatka, przypięta do wytartego płaszcza. Coś w niej było coś znajomego.

Wsiadł do czarnego auta, rzucił zakupy na fotel i odjechał. Jego biuro mieściło się na obrzeżach miasta nowoczesne, ale bez przepychu. Marek Nowak, właściciel sieci sklepów z elektroniką, zaczynał od zera w latach 90., gdy kraj przypominał bardziej wielki bazar niż państwo. Dzięki uporowi i głowie na karku zbudował imperium bez układów i znajomości.

Dom wygodny dom pod Warszawą tętnił życiem. Mieszkała tam żona Kasia, dwóch synów Tomek i Kuba oraz niedługo miała przyjść na świat długo wyczekiwana córeczka. Telefon od żony wyrwał go z zamyślenia.

Marek szkoła dzwoniła. Tomek znowu się pobił powiedziała zmartwionym głosem.

Kochanie, nie wiem czy zdążę mam dziś najważniejsze spotkanie westchnął.

Ale ja nie dam rady sama Wiesz, jak to wygląda u dyrektora

Nie idź odparł szybko. Obiecuję, iż się tym zajmę. A Tomek dostanie reprymendę, jak się nie ogarnie.

Ciebie nigdy nie ma Wychodzisz, gdy dzieci śpią, wracasz, gdy już śpią. Martwię się.

To praca odparł, czując ukłucie wyrzutów. Ale wszystko dla was.

Przepraszam szepnęła. Po prostu mi ciebie brakuje.

Cały dzień spędził w biurze. Gdy wrócił, dzieci już spały, a żona czekała w salonie. Przeprosiła za swoje słowa, on tylko pokiwał głową.

Miałaś rację przyznał cicho. Za dużo pracuję.

Zaproponowała podgrzanie kolacji, ale odmówił.

Jadłem w biurze. Przyniosłem te drożdżówki są pyszne. I chleb orkiszowy.

Chleb dzieci choćby go nie tknęły skrzywiła się Kasia.

W jego głowie pojawił się obraz staruszki. Coś w niej było coś bardzo znajomego. Nie tylko twarz, ale i postawa, sposób mówienia, ta broszka I nagle, jak grom z jasnego nieba olśnienie.

Czy to możliwe? Pani Jadwiga?

Serce ścisnęło mu się w piersi. Przypomniał sobie szkołę, klasę, jej surowe, ale ciepłe oczy. Jak tłumaczyła matematykę, jak widziała, iż on chłopak z biednej rodziny czasem przychodził głodny. I jak wymyślała zadania, za które płaciła mu kanapkami.

Muszę ją odnaleźć.

Następnego dnia przez znajomego z policji zdobył adres. W niedzielę, gdy sprawy nieco przycichły, pojechał do niej z bukietem róż i goździków.

Drzwi otworzyła kobieta o wymizerowanej twarzy, ale z godną postawą. Ledwo ją poznał.

Dzień dobry, pani Jadwigo zaczął, hamując drżenie głosu. Jestem Marek Nowak. Może pani nie pamięta

Pamiętam, Marku odparła cicho. Widziałam cię w sklepie. Myślałam, iż się wstydzisz

Nie! zapPrzecież to pani nauczyła mnie, iż człowiek jest wart więcej niż wszystkie pieniądze świata powiedział, a staruszka uśmiechnęła się przez łzy, bo w końcu ktoś zrozumiał jej lekcję.

Idź do oryginalnego materiału