WIADUKT
Padał deszcz. Bajdoła spieszyła się do Bajgóra, więc skróciła sobie drogę przez wiadukt, po którym nie lubiła chodzić, bo miał pełno dziur i kiedyś złamała tam obcas. Na wiadukcie deszcz zacinał; zmoknięta jak kura, prawie biegła. Mijając spieszących się ludzi, zdziwiła się, że nie patrzą pod nogi, tylko w przestrzeń, jakby chcieli zobaczyć w dali pogodne niebo. A ona, patrząc na nich, potknęła się o coś. Na wiadukcie leżał skulony chłopiec w samej koszuli. Bajdoła, nie namyślając się, zdjęła białą kurtkę, którą dostała wczoraj od Bajgóra i przykryła leżącego. Krzyknęła do ludzi, aby zajęli się chłopcem i pobiegła do budki telefonicznej zadzwonić po pogotowie. Telefon miał wyrwaną słuchawkę. Więc pędem wróciła na wiadukt…
Było na nim pusto. Zniknęli wszyscy
spieszący się ludzie, bo odjechał już pociąg. Rozpłynął się też chłopiec z jej
kurtką.
Bajdoła stała wstrząśnięta i wściekła na
cały świat, przemoknięta do suchej nitki. Nagle – na końcu wiaduktu – ujrzała
Bajgóra ze swoim wielkim parasolem. Jakby spadł z zachmurzonego nieba.
Nie lubił czekać na Bajdołę i wyszedł jej
naprzeciw, aby powiedzieć, jak bardzo za nią tęskni.