Słuchaj, kochana, mam Ci opowieść, którą musisz usłyszeć. Babciu, chyba masz się przesiąść do innego działu zaśmiali się młodzi pracownicy, patrząc na nową współpracownicę. Nie mieli pojęcia, iż właśnie kupiłam ich firmę.
Do kogo mówisz? rzucił facet przy lady, nie odrywając wzroku od telefona.
Jego modna fryzura i markowa bluza krzyczały o własnej ważności i całkowitej obojektywności wobec otoczenia.
Dobrosława Andrzejewska poprawiła prostą, ale solidną torbę na ramieniu. Ubrała się celowo tak, żeby nie przyciągać uwagi: skromna bluzka, spódnica nieco poniżej kolana, wygodne buty bez obcasów.
Poprzedni dyrektor, Grzegorz siwy i zmęczony od intryg mężczyzna, z którym finalizowała zakup uśmiechnął się, kiedy przedstawiła mu swój plan.
Koński podstęp, Dobrosławo Andrzejewsko powiedział z szacunkiem. Złapią przynętę, nie zauważając haczyka. Nie rozgryzą Cię, dopóki nie będzie za późno.
Jestem nową pracownicą. Do działu dokumentacji jej głos był spokojny i cichy, celowo pozbawiony autorytatywnych nut.
W końcu facet podniósł na nią oczy. Spojrzał od stóp do czubka od podniszczonych szpilek po starannie ułożone siwe włosy i w jego oczach pojawiła się otwarta, nieprzydymana kpina. Nie próbował jej ukrywać.
A, tak. Mówili, iż będzie dopisanie. Dostałaś przepustkę od ochrony?
Tak, proszę.
Leniwie wskazał palcem w stronę czytnika, jakby prowadził zagubioną kompas.
Twoje miejsce pracy jest gdzieś tam, na końcu sali. Sam się odnajdziesz.
Dobrosława skinęła głową. Odnajdę się pomyślała, idąc w stronę głośnego, jak ul, open spaceu.
Rozbierała już czterdzieści lat swojego życia. Rozbierała się z prawie bankrutującym biznesem męża po jego nagłej śmierci, przekształcając go w dochodowe przedsiębiorstwo.
Rozbierała się ze skomplikowanymi inwestycjami, które później pomnożyły. Rozbierała się z tym, jak w sześćdziesiąt pięć nie zwariować z samotności w pustym, wielkim domu.
Kupno tej kwitnącej, choć wewnątrz zgniłej firmy IT, była najciekawszą rozbieraną przygodą ostatnich lat.
Jej biurko wylądowało na samym końcu, przy drzwiach do archiwum. Stare, podrapane, z chrzęszczącym krzesłem jak wyspa przeszłości w oceanie lśniących technologii.
Dobrze się rozstawiasz? rozległ się słodko-głuchy głos nad uchem. Przed nią stała Magdalena, szefowa działu marketingu, w idealnie wyprasowanej marynarce w kolorze kości słoniowej.
Z niej unosił się zapach drogich perfum i sukcesu.
Staram się uśmiechnęła się delikatnie Dobrosława.
Będziesz musiała przejrzeć umowy z projektu Altar za ubiegły rok. Są w archiwum. Nie sądzę, żeby to było trudne dodała, tonem jakby dawała zadanie osobie z ograniczonymi możliwościami.
Magdalena spojrzała na nią jak na niezwykłe znalezisko archeologiczne. Gdy odszedła, stukając wysokimi obcasami, Dobrosława usłyszała za plecami cichy śmiech:
Nasz HR chyba pojechał na księżyc. Zaraz dinozaury zaczną się zatrudniać.
Dobrosława udawała, iż nie słyszy. Musiała się rozejrzeć.
Podeszła do działu programowania, zatrzymując się przy szklanym pokoju konferencyjnym, gdzie kilku młodych ludzi gorąco dyskutowało.
Pani, czego szuka? zwrócił się do niej wysoki chłopak, wstając od stołu.
Stanisław, główny programista, przyszła gwiazda firmy jak sam sobie napisał w charakterystyce.
odparła spokojnie.
Tak, kochany, szukam archiwum.
Stanisław uśmiechnął się i odwrócił się do kolegów, którzy z zaciekawieniem obserwowali scenę niczym darmowy show.
Babciu, chyba naprawdę powinieneś trafić do innego działu. Archiwum jest tam machnął niepewnie w stronę jej biurka. A my tu zajmujemy się prawdziwą robotą. Tą, o której nie śniłaś.
Tłum za nim cicho podśpiewał. Dobrosława poczuła, jak w piersiach rośnie zimny, spokojny gniew. Patrzyła na ich samozadowolone twarze, na drogi zegarek na ręce Stanisława. Wszystko to kupowano jej pieniędzmi.
Dziękuję odpowiedziała równo. Teraz wiem dokładnie, dokąd iść.
Archiwum okazało się małym, dusznym pokojem bez okien. Dobrosława zabrała się do pracy. gwałtownie znalazła teczkę Altar.
Metodycznie przeglądała papiery. Umowy, aneksy, protokoły. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało idealnie. Ale jej doświadczone oko łapało drobne nieścisłości. Kwoty w aktach dla podwykonawcy CyberSystemy były zaokrąglone do pełnych tysięcy złotych znak albo lenistwa, albo próby ukrycia prawdziwych rozliczeń.
Opisy wykonanych prac były rozmyte: usługi konsultingowe, wsparcie analityczne, optymalizacja procesów. To klasyczne schematy wypływania pieniędzy, znane jej już z lat dziewięćdziesiątych.
Po kilku godzinach drzwi skrzypnęły. W korytarzu pojawiła się dziewczyna z przerażonymi oczami.
Dzień dobry. Jestem Łucja z księgowości. Magdalena mówiła, iż jesteś tutaj Pewnie trudno Ci bez dostępu do bazy elektroniczwy? Mogę pokazać.
W jej głosie nie było ani kropli wyższości.
Dziękuję, Łucjo. To byłoby bardzo miłe z Twojej strony.
Nie ma sprawy, nie jest mi trudno. Po prostu no nie wszyscy od urodzenia mają tablet w ręku przyznała Łucja, rumieniąc się.
Gdy Łucja tłumaczyła interfejs programu, Dobrosława myślała, iż choćby w bagnie znajdzie się czyste źródło.
Zanim Łucja zdążyła odejść, do drzwi wkroczył Stanisław.
Potrzebuję umowy z CyberSystemy. Pilnie.
Mówił, jakby wydawał rozkaz służbie.
Dzień dobry odpowiedziała spokojnie Dobrosława. Właśnie przeglądam te dokumenty. Dajcie mi chwilę.
Chwilę? Nie mam chwili. Mam telefon za pięć minut. Dlaczego to wciąż nie jest zdigitalizowane? Co tu w ogóle robisz?
Jego pyszność była jego słabością. Był przekonany, iż nikt, a zwłaszcza ta staruszka, nie odważy się sprawdzić jego pracy.
Pracuję tu pierwszy dzień odparła równo. I staram się naprawić to, co nie zostało zrobione przed moim przyjściem.
Mam to gdzieś! podszedł do biurka i bezceremonialnie wyciągnął potrzebną teczkę. Zawsze od was, starzy, same problemy.
Wyszedł, trzaskając drzwiami. Dobrosława nie patrzyła za nim. Wystarczyło jej już zobaczyć wystarczająco dużo.
Wyciągnęła telefon i wybrała swojego prywatnego prawnika.
Arkadiuszu, dzień dobry. Sprawdź proszę jedną firmę CyberSystemy. Mam przeczucie, iż tam kryją się ciekawi właściciele.
Następnego ranka telefon zadrżał.
Dobrosławo, miałeś rację. CyberSystemy to fikcyjna struktura. Zarejestrowana na obywatela o nazwisku Piotr to w sumie brat kuzyn twojego głównego programisty, Stanisława. Typowy schemat.
Dziękuję, Arkadiuszu. Nie chciałam wiedzieć więcej.
Kulminacja przyszła po obiedzie. Zebrano wszystkich pracowników na cotygodniowe spotkanie. Magdalena lśniła, opowiadając o kolejnych sukcesach.
Ojej, chyba zapomniałam wydrukować raport konwersji. Elżbieto jej głos, podbity mikrofonem, zabrzmiał z chłodną drwiną proszę, przynieś teczkę Q4 z archiwum. Tylko nie zgub się tam.
Sala wypełniła się stłumionym śmiechem. Dobrosława wstała spokojnie. Punkt zwrotny już był za nami. Po kilku minutach wróciła. Stanisław stał przy Magdalenie i szepcze coś żywiołowo.
Oto nasza zbawczyni! wykrzyknął ze sztuczną ciepłotą. Trzeba pracować szybciej. Czas to pieniądz. Zwłaszcza nasz pieniądz.
Słowo nasz stało się ostatnią kroplą.
Dobrosława wyprostowała się. Zniknęła garb. Jej spojrzenie stało się lodowate i nieugięte.
Masz rację, Stanisławu. Czas naprawdę to pieniądz. Zwłaszcza ten, który został wypłacony przez CyberSystemy. Nie wydaje ci się, iż ten projekt jest bardziej opłacalny dla ciebie osobiście niż dla firmy?
Twarz Stanisława zmarszczyła się, uśmiech zniknął.
Nie nie rozumiem, o co chodzi
Naprawdę? W takim razie wyjaśnij wszystkim, kim jest obywatel Piotr?
W sali zapadła ciężka cisza. Magdalena próbowała się wtrącić.
Przepraszam, ale jaki ma to pracownica związek z finansami firmy?
Dobrosława nie spojrzała na nią. Powoli obeszła stół i stanęła na czele zebrania.
Mam bezpośredni związek. Pozwólcie, iż się przedstawię. Jestem Dobrosława Andrzejewska Vornowa, nowa właścicielka tej firmy.
Gdyby w pokoju wybuchła granat, efekt byłby mniejszy.
Stanisławie kontynuowała lodowatym tonem jesteś zwolniony. Moi prawnicy skontaktują się z tobą i twoim krewnym. I radziłabym ci nie opuszczać miasta.
Stanisław usiadł, jakby z niego wypuścili powietrze.
Ty, Magdo, też jesteś zwolniona. Za zawodową nieprzydatność i tworzenie toksycznej atmosfery w zespole.
Magdalena wybuchła.
Jak śmiesz!
Mam pełne prawo odparła krótko, nie tracąc zimnej pewności. Masz godzinę na zebranie rzeczy. Ochrona cię odprowadzi.
To dotyczyło też wszystkich, którzy uważają, iż wiek to wymówka do lekceważenia. Młody z recepcji i dwaj z działu programowania na wyjście.
W pomieszczeniu zapanował prawdziwy szok.
W ciągu najbliższych dni firma przejdzie pełny audyt ogłosiła.
Jej wzrok zatrzymał się na twarzy Łucji, stojącej na końcu sali.
Łucjo, proszę, podejdź.
Dziewczyna, drżąc, podeszła do biurka.
W ciągu dwóch dni pracy stałaś się jedyną osobą, która wykazała nie tylko profesjonalizm, ale i prostą ludzką empatię. Tworzę nowy dział kontroli wewnętrznej i chcę, żebyś dołączyła do mojego zespołu. Jutro omówimy twoje nowe stanowisko i szkolenie.
Łucja otworzyła usta, nie mogąc wymówić ani słowa.
Damy radę zapewniła ją Dobrosława. A teraz wszyscy, oprócz zwolnionych do pracy. Dzień roboczy trwa.
Odwróciła się i wyszła, zostawiając za sobą zrujnowany blask wyższości. Nie czuła triumfu, a jedynie zimną satysfakcję jak po dobrze wykonanej roboty. Bo aby zbudować solidny dom, najpierw trzeba oczyścić plac budowy z gnijących desek. I właśnie od tego właśnie rozpoczęła swoją generalną rewizję.
















