A co na to tata? Stylowe ubrania dla taty

newsempire24.com 11 godzin temu

Co powie tata? Ubranie dla ojca

Stanisław wszedł do mieszkania i od razu poczuł niepokój było niesamowicie cicho. Czyżby spali?. Z kuchni wyłoniły się bladoczerwone twarze żony i córki. Wyglądały, jakby właśnie zobaczyły ducha, a w ramionach Jagódki siedział mały kotek

Było ciemno, ale kotek już prawie nie bał się ciemności. Przyzwyczaił się. Zwłaszcza iż wiedział, iż niedługo wróci mama. Nakarmi go, poliza od czubka ogona po wąską pyszczek, po czym położy się obok niego, mrucząc kołysankę, a wtedy nie będzie się już bał.

Tym razem jednak mama się spóźniała. To nie było jej zwyczajne zachowanie.

Mimo iż w piwnicy zawsze panował półmrok, kotek nauczył się orientować w czasie. Zwykle, gdy mama odchodziła, zwijał się w kłębek, zakrywał nosek łapką i słodko drzemał. A kiedy się budził, mama już była w pobliżu albo przychodziła, zanim poczuł głód.

Dziś jednak coś poszło nie tak: od momentu przebudzenia minęły już dwie godziny, a mamy wciąż nie było.

Zapomniała? Zostawiła go? takie myśli nie przychodziły mu do głowy. Chyba coś się stało. Gdyby miał rację, to oznaczało to tylko jedno: nie zostało mu wiele czasu.

Wody w piwnicy było pod dostatkiem: rura wodociągowa przeszła na strzępy dzień po jego narodzinach pod nią zawsze stała świeża kałuża.

Jedzenia w zamkniętym pomieszczeniu było mało. Brakowało pożywienia, więc mama codziennie musiała wyruszać na polowanie.

Kotek wstał z ciepłego kartonowego kartonu, podszedł do ściany i spojrzał w górę. Tam było jedyne otwór, przez który do piwnicy przedzierało się światło. Otwór był mały, więc światła było niewiele. Na zewnątrz przy otworze rosły zarośla, więc tak naprawdę nie było żadnego światła jedynie przytłaczający półmrok, który dawał dreszcze.

Zwinął tylne łapki pod siebie i próbował podskoczyć do otworu, przez który wchodziła i wychodziła mama, ale nie udało mu się. Był jeszcze mały. Próbowano dziesięć razy, a każda próba kończyła się niepowodzeniem.

Gdy po kolejnej nieudanej próbie kotek wylądował na czterech łapkach, drzwi piwnicy otworzyły się z przeraźliwym skrzypnięciem. Stało się to tak nagle, iż nie zdążył się schować. Zamarł, licząc na to, iż go nie zauważą. Ale został zauważony. Pierwsza weszła do piwnicy staruszka, mieszkanka tego bloku. Zaraz za nią w wąski przejście wciśnęli dwaj mężczyźni.

Oto widzicie, drób i kury! syczała staruszka. Mówię, iż w piwnicy kotka z kociętami urodziła. Łapcie je i wyrzucajcie na ulicę!

On jest zupełnie sam chciał wtrącić jeden z pracowników firmy deweloperskiej.

Teraz sam, a za pół roku będzie dwudziestu! krzyknęła. Po co przychodzicie kłócić się? Łapcie i wynoście na dwór!

Mężczyźni biegli po całej piwnicy, starając się złapać małego kotka, ale nie było to łatwe. Dwa razy wychodzili na papierosa. Dopiero gdy dołączyła staruszka, udało się go schwytać.

Nic bez Walentyny Stefańskiej nie da się zrobić! naganiła mężczyzn, które jednocześnie były jej dziećmi.

Kotek wyrzucono z piwnicy, drzwi zamknięto na klucz, a otwór w ścianie zakryto tak szczelnie, iż choćby mucha nie przeleciała.

Znikaj, znikaj! krzyczała staruszka w stronę kotka. Idź stąd i nie wracaj, bo nie chcę cię więcej widzieć!

Kotek odszedł na bezpieczną odległość, spojrzał ze smutkiem na swój dom, w którym się urodził i mieszkał, i zaczęło mu łkać. Teraz nie miał już gdzie żyć

A mama zniknęła. Co zrobić? Dokąd iść?

Jednak te przytłaczające myśli ustąpiły, a kotek otworzył szeroko oczy na otaczający go świat, o którego istnieniu nie miał pojęcia.

Wcześniej jego świat ograniczała ponura piwnica z czterema rogami, cieknącą rurą i małym otworem w jednej ze ścian. A teraz odkrył inny wymiar. Tyle w nim wszystkiego ciekawego!

W tym świecie było jasno, pachniało trawą, ludzie spacerowali, ptaki szybowały, a jakieś dziwne stworzenia z okrągłymi nogami i płonącymi oczami ryczały.

Po drodze kotek widział koty, które przypominały jego mamę, ale samej mamy nie mógł znaleźć. Nie było jej wśród nich.

Zamruczał najpierw ledwo słyszalnie, potem głośniej, aż w końcu wydał z siebie krzyk. A może mama go usłyszy?

Lecz było na nic. Koty odwracały się, patrzyły na niego ze współczuciem, jakby mówiły: Przeszliśmy to sami, po czym odwracały się dalej.

Wciąż tu jesteś? krzyczała Walentyna Stefańska, zawsze nie lubiąca kotów od dzieciństwa. Nikt nie wiedział, skąd wzięła się jej niechęć. Może po prostu nie lubiła i tak było. Może wyładowywała swoją złość na zwierzęta, bo ktoś musiał być obiektem jej gniewu.

Kotek nie miał wyboru musiał uciekać. Dokąd nie wiedział, jedyne co wiedział, to iż musi oddalić się od tego miejsca. Drogi powrotnej nie było, wylot został zakorkowany tak, iż przejść już nie dało się.

I pobiegł. Tak szybko, jak mógł, rozbijając małe łapki o podłogę. Chociażby biegł na niskich obrotach, zła staruszka z laską i tak nie dogoniłaby go. Przed oczami przelatywały drzewa, krzaki, ludzie, samochody, budynki.

Z wiru tego wszystkiego głowa zakręciła się tak mocno, iż musiał się zatrzymać. Dorośli patrzyli na niego i uśmiechali się. Dzieci, które szły obok, wskazywały go palcami i błagały rodziców, by go zabrały do domu, ale ich prośby ginęły w próżni. Jedna mama zapytała syna:

Czy odstawisz tablet? jeżeli tak, weźmiemy go do domu!

Nie skrzyknął chłopiec, wciągając czekoladowy rożek.

Kotek spojrzał na niego i sam poczuł głód. Gdzie w tym świecie można znaleźć jedzenie?

Poczuł zapach pięćgwiazdkowa restauracja U babci. W powietrzu unosiły się aromaty smażonego mięsa, gotowanej ryby, ostryg i małży. Nic takiego młody kotek nigdy nie jadł, ale pragnął spróbować.

Stojąc przy czarnych drzwi prowadzących prosto do kuchni, zobaczył metalowy portal w ludzkim rozmiarze, lekko uchylony, jakby zapraszał go do środka. gwałtownie wślizgnął się w wąską szczelinę.

W kuchni zobaczył góry kartonowych pudeł, jedno z nich stało się jego tymczasowym schronieniem. Gdy już włożył się do pustego kartonu, do pomieszczenia weszło dwoje mężczyzn.

Jacek, twoje dania są boskie, ale trzeba utrzymać porządek w kuchni powiedział właściciel restauracji, patrząc rozglądająco.

Panie Arkadiuszu, po prostu nie mam czasu. Bez pomocy nie nadążam.

Dostaniesz pomoc. Szukamy już w gazetach. A póki co, posprzątaj, bo nie chce się mnie spodziewać inspekcji. Daj sobie dziesięć minut, potem przyjdę i wszystko sprawdzę. Pamiętaj: nie kłóć się ze mną.

Łysy, niski facet wyłonił się z kuchni, a Jacek spojrzał na stos kartonów i zabrał się do roboty. Rzucił ostatnie pudełko na asfaltowy taras obok koszy na śmieci, gdy nagle usłyszał dźwięk przypominający miauczenie. Coś wpadło pod karton?.

Podniósł właśnie wyrzucone pudełko, a w środku usłyszał ciche mruczenie.

Mam nadzieję, iż to nie szczur. Kot przerażały myszy od dzieciństwa, ale nie krzyczał jak niektóre panie, po prostu nie lubił ich obecności. Gdy Jacek zobaczył kotka, był wyraźnie zaskoczony. Patrzył na niego długo, nie rozumiejąc, skąd się wziął.

Hej, skąd się wzięłeś? zapytał, choć nie spodziewał się odpowiedzi.

Jacek nigdy nie marzył, iż zostanie zatrudniony w jednej z najbardziej prestiżowych restauracji w Warszawie. Teraz jednak czekał na cud.

Kotek tylko zamruczał, a Jacek nie pojął, co chce przekazać. Przypuszczał, iż skoro mały futrzak znalazł się w kuchni, to pewnie nie ma nic przeciwko małemu podjadaniu.

Sam nigdy nie był zwolennikiem zwierząt domowych wręcz przeciwnie, był przeciwny trzymaniu psów i kotów w mieszkaniu, choć córka wielokrotnie prosiła o psa albo kociaka. Nie widział w tym nic złego, by nakarmić głodnego stworzonko.

Właściciel restauracji znany z boskich dań był gotów podać mu to, co sam przygotował.

Jacek wrócił z pudełkiem na kuchnię i z serca podzielił się z kotkiem duszą indyczej pieczeni w swoim autorskim sosie, drobno posiekanej. Kotek przyjął posiłek z wdzięcznością i pożarł go w mig.

Jednak po chwili pojawił się właściciel, obiecując kontrolę po dziesięciu minutach.

Dobra robota, Jacek! rzekł, zaglądając w karton, w którym siedział kotek.

Nagle podszedł do pudełka i kopnął je. Z środka wydobył się rozdzierający miauk.

Co to? Kotka w mojej kuchni? wykrzyknął. Zaraz cię zwolnię! Nie rozumiesz, iż to poważne naruszenie sanitarnych przepisów?

Jacek nie chciał zostawić małego stworzonka w głodzie, ale właściciel nakazał:

Wyrzuć natychmiast na śmietnik!

Jacek wziął pudełko, niespodziewanie sprawdzając, czy kotek jest cały, po czym położył je obok kosza, aby nie przeszkadzało przechodniom, i gwałtownie powrócił do gotowania dla innych gości, którym serwowano tę samą indyczycę za złotówki.

Myśli o małym futrzaku nie dawały mu spokoju. Rozważał, czy nie wcisnąć go dyskretnie do spiżarni i zostawić na noc, ale obawiał się, iż łysy szef zajrzy do środka.

W końcu podjął decyzję nie ryzykował. Praca mu się podobała, płacono dobrze, nie chciał stracić wszystkiego w jednej chwili.

Jednak kotka było szkoda…

Kolejne zamówienia przychodziły, kelnerzy przychodzili spoceni. Gdy Jacek przygotowywał kolejną potrawę, podszedł mężczyzna, zerknął do kosza, wyciągnął z niego resztki jedzenia i wsypał je do kartonu, w którym był kotek. Nie zauważył go i wrzucił zdobycze z powrotem do pudła, które później trafiło do piwnicy, skąd wcześniej był wywieziony.

Po półgodzinie dotarł do adresu, przystanął przed brudnym kontenerem, usiadł na kartonie i próbował wyciągnąć jedzenie, kiedy walnął go laską Walentyna Stefańska.

Ty, nieodpowiedzialny! wykrzyknęła. Mówiłam, żebyś się stąd nie pojawiał!

Laska podnosiła się i opadała, a staruszka krzyczała na całą okolicę.

W końcu musiał chwytać to, co było pod ręką, i uciekać dalej.

W tym samym momencie z klatki schodziła dziewczynka Ania, którą mama posłała wynieść śmieci.

Gdy przeszła obok staruszki, ta złapała ją za rękę i żałośnie poprosiła:

Kochana, idziesz na śmietnik? Czy nie mogłabyś jeszcze zabrać ze sobą kartonu?

Ania znała tę kapryśną staruszkę, choć nikt jej nie lubił, i zgodziła się pomóc, żeby nie słuchać kolejnych pretensji. Staruszka powoli ruszyła do domu, gdzie w szafce leżał maść na ból pleców.

Ania wyrzuciła worek na śmietnik i zamierzała zrobić to samo z kartonem, kiedy

Usłyszała drapanie wewnątrz. Otworzyła pudełko i zobaczyła kotka. Serce jej zabiło euforią to było marzenie całego życia. Gdy spełniło się, nie chciała go już puścić.

Zabrała malucha i podskakując pobiegła do domu. Mama, witając ją w progu, mruknęła: Co powie tata?. Ale Ania już była po uszy zakochana w kotku i nie zamierzała go oddać. Nie pozwoliła nikomu go skrzywdzić ani wyrzucić.

*****

Jacek skończył zmianę, przebrał się i wybiegł na ulicę. Zapadał zmrok, ale kształty kartonów na tle koszyWreszcie, gdy w świetle księżycowego żółtawego blasku kotek położył się w ramionach Anii i zasnęła, a cały świat, jakby rozpuszczony w lodowym deserze, rozmył się w cichym, niekończącym się śnie.

Idź do oryginalnego materiału